środa, 25 lutego 2015

Mój sąsiad Totoro (Tonari no Totoro) - recenzja

Dla kogo: dla wszystkich
Kto zrobił: studio Ghibli
Motyw przewodni: życie na wsi, magiczne stworzenia
Rok produkcji: 1988
W jednym zdaniu: Familijna klasyka studia Ghibli w najlepszym wydaniu.


Myślę, że są tylko dwie sytuacje, w których stojąc na przystanku oddajesz swój parasol przerośniętemu chomikowi, który w zamian obdarowuje Cię paczką magicznych żołędzi, po czym odjeżdża w siną dal koto-autobusem. Pierwsza z nich to fatalna pomyłka w doborze lekarstw, druga – właśnie oglądasz animację studia Ghibli. Na wstępie zaznaczę, że oglądając Mojego sąsiada Totoro większość filmów wspomnianego studia miałem już odhaczoną na swoim rozkładzie. Spore grono widzów zetknęło się z tą produkcją w początkach swojej przygody z japońskimi animacjami więc jest to dość nietypowa sytuacja, która nie pozostała bez wpływu na mój odbiór Totoro, o czym za chwilę.

Mając na uwadze pozostałe dzieła studia z kraju wschodzącego słońca i czytając opisy Totoro myślałem, że będzie to produkcja przeznaczona głównie dla najmłodszych, pełna magicznych stworzeń i tajemniczych bóstw. Okazało się jednak, że ani jedno, ani drugie stwierdzenie nie jest do końca prawdą. Zacznijmy zatem od fabuły. Jesteśmy w wiejskiej Japonii, gdzieś w połowie dwudziestego wieku. Telefon jest w domach rzadkością, po wodę trzeba chodzić do studni, a dni mijają głównie na pracy w polu. Profesor Kusakabe wprowadza się do starego, opuszczonego domu, aby być bliżej przebywającej w szpitalu żony. Zabiera ze sobą córki –jedenastoletnią Satsuki i czteroletnią Mei. To właśnie dziewczynki są głównymi bohaterkami opowieści. Wraz z nimi poznajemy wioskę i jej mieszkańców. Szybko okazuje się, że okolica jest dość niezwykła – w domu mieszkają susatawari – małe duszki podobne do kłębków kurzu. Dodatkowo po ogródku przechadzają się chomikowate stworzenia, które najwyraźniej czują się tam jak u siebie. Wszystkie te niezwykłe kreatury poznajemy jednak powoli, odkrywając je wraz z bohaterkami. Nie zostajemy więc wrzuceni do innego świata jak na przykład w Spirited Away, lecz jest on gdzieś na granicy naszego i czasami tylko przenikają się one nawzajem. Taki zabieg sprawia, że wątek fantastyczny, mimo swojej wyraźnej obecności nie przysłania innych aspektów opowieści.


Oglądając Totoro szybko nasiąkamy wiejsko-sielankowym klimatem, który nie opuszcza nas do samego końca. Jeśli ktoś z Was wyjeżdżał w dzieciństwie na wieś poczuje pewnie też znajomą nutkę nostalgii, która często towarzyszy filmom Miyazakiego. Również oprawa graficzna potęguje to wrażenie poprzez zastosowanie łagodnych pastelowych barw. Wystarczy tylko spojrzeć na zamieszczone kadry, aby przekonać się, co mam na myśli. Styl taki stał się charakterystyczny dla studia Ghibli i można spotkać go w wielu późniejszych produkcjach. Nie tylko kreska , ale również dobór ujęć i sposób animowania postaci tworzą wyjątkowy klimat opowieści. Animacji właśnie chciałbym poświęcić kilka dodatkowych słów. Każdy, kto widział przynajmniej klika produkcji opatrzonych logiem Totoro wie, że element ten stoi zawsze na wysokim poziomie. Tutaj jednak oprócz wizualnej perfekcji mamy jeszcze całą gamę ciekawych zabiegów. Interesujący jest na przykład kontrast jaki widać w przedstawieniu dziewczynek i dorosłych. Bohaterki są pełne energii i to widać w ich ruchach. Niemal cały czas są w biegu, wszędzie ich pełno, zupełnie tak jak w przypadku prawdziwych dzieci. Na przykład Mei wbiegająca po schodach korzysta z rąk w takim samym stopniu jak z nóg - dbałość o takie szczegóły sprawia, że postacie stają się bardzo wiarygodne i zanim się spostrzeżemy, już będziemy spoglądać na świat ich oczami. Zarówno animacja jak i sposób prowadzenia kadrów, oprócz opowiadania historii pełnią tutaj ważną rolę w potęgowaniu nastroju. Nie sposób przecenić tutaj również roli ścieżki dźwiękowej skomponowanej przez Joe Hisaishiego, który jest najczęściej wykorzystywanym przez Miyazakiego muzykiem.


Wszystkie elementy Tonari no Totoro składają się na jego największą zaletę  - niesamowity klimat. Nie oszukujmy się – to nie fabuła jest tu najważniejsza, wszak podczas seansu nie doświadczymy przełomowych wydarzeń, czy zwrotów akcji. W konsekwencji także rozwój postaci jest marginalny. Cała opowieść zawiera się w kilku dniach i jest jedynie epizodem z życia bohaterów, dość wyjątkowym, ale jednak nie przesadnie ważnym, zwłaszcza jeśli spoglądamy na świat oczami dziewczynek. Efektem tego jest wyjątkowy, spokojny, okraszony odrobiną magii klimat, który w mig wprawi nas w dobry nastrój przywodząc na myśli długie letnie dni i ciepłe noce. Na mnie Totoro zadziałał tym bardziej, że zupełnie nie tego się spodziewałem. Przed seansem myślałem, że dane mi będzie obejrzeć Spirited Away w wersji beta (zwłaszcza po rzucie oka na kadry), a mimo niewielkich podobieństw otrzymałem produkcję w zupełnie innym tonie.

Podsumowując – Mój sąsiad Totoro, to bardzo przyjemna, ciepła animacja przeznaczona dla widzów w każdym wieku. Jest to również dobry film dla widzów nieco opornych na japońskie produkcje, co nie dziwi biorąc pod uwagę, że był to pierwszy większy sukces studia Ghibli na zachodzie. Nie ma tutaj co prawda wartkiej akcji, czy pokładów humoru, jednak wspaniały klimat i nutka nostalgii sprawiają, że jest to dzieło ponadczasowe, które można polecić każdemu.

- tlen


Ocena końcowa: 5,5/6

Plusy:
- świetny sielankowo-magiczny klimat
- dobrze wykreowani bohaterowie
- piękna kreska i animacja

Minusy:
- niewiele się dzieje, więc miłośnicy wartkiej akcji mogą się rozczarować

Podobne animacje:
Spirited Away



poniedziałek, 16 lutego 2015

Zakochany kundel II: Przygody Chapsa - recenzja

Dla kogo: dla wszystkich
Kto zrobił: Disney
Motyw przewodni: poszukiwanie własnej tożsamości, zwierzęta, rodzina
Rok produkcji: 2001
W jednym zdaniu: O przygodach syna tytułowego zakochanego kundla, ciekawie i z morałem


Zazwyczaj nie byłam zachwycona po obejrzeniu kontynuacji najsłynniejszych bajek Disneya, takich jak np. Aladyn, Mulan, Pokahontas. Drugie i trzecie części na ogół wypadają blado w zestawieniu z pierwszymi. Ale trzeba przyznać, że dalsza część przygód tytułowego zakochanego kundla, a właściwie tym razem jego syna Chapsa, stanowi małą perełkę na tle pozostałych animacji takiego typu.

Początkowo mały Chaps mieszka razem ze swoimi trzema siostrami i rodzicami w domu Lady, do którego przygarnięty został Tramp. Nie potrafi jednak docenić komfortowego, rodzinnego życia. Na drodze do jego zadowolenia stoją panujące w domu reguły, które niesforny szczeniak często ignoruje. Po jednym z wybryków Chaps nie daje swoim właścicielom wyboru i zostaje ukarany przeniesieniem z wygodnego mieszkania do stojącej na zewnątrz budy. Wówczas pragnienie luzu i źle zrozumianej wolności na tyle dominują w jego uczuciach, że decyduje się na ucieczkę i życie jako bezpański pies. Na ulicy musi zmierzyć się z wieloma problemami, o których istnieniu dotychczas nie miał pojęcia.


W przeciwieństwie do kontynuacji większości opowieści zawartych w bajkach Disneya, podczas oglądania nie miałam wrażenia, że prawie nic się nie dzieje i animacja została wyprodukowana trochę na siłę. Wręcz przeciwnie – akcja, mimo przewidywalności, potrafiła mnie zaciekawić.

Jeśli chodzi o walory edukacyjne, bajka nie stanowi niczego wyjątkowego. Porusza standardowe problemy, takie jak buntowanie się przeciwko otaczającemu światu i relacje pomiędzy ojcem a dorastającym synem, w których oboje nie wystrzegają się błędów. Odkrywając, jakim prawom naprawdę podlega życie na ulicy, Chaps powoli uczy się doceniać opuszczony dom. Nie bez znaczenia są także jego relacje z zaprzyjaźnioną Angel.


Raczej nie potrafiłabym wymienić żadnej znaczącej wady Zakochanego Kundla 2. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to może niezbyt pozytywny przykład dla widzów jeśli chodzi o sposób wyprowadzania swoich psów, którym właściciele dają chyba zbyt wiele swobody podczas spacerów.

Podsumowując, mój odbiór filmu jest pozytywny, chociaż nie uznałabym go za wybitne dzieło sztuki. W skali szkolnej oceniam go na 4 z bardzo małym minusem.

- tlenka

Ocena końcowa: 4-/6

Plusy:
- ciekawa akcja
- jedna z lepszych drugich części znanych bajek

Minusy:
- nic oryginalnego

Podobne animacje:
Zakochany kundel
101 Dalmatyńczyków 2
Balto II




wtorek, 10 lutego 2015

Sarila (The Legend of Sarila) - recenzja

Dla kogo: dla wszystkich
Kto zrobił: Phase 4 films
Motyw przewodni: przyjaźń, podróż, odkrywanie swoich talentów
Rok produkcji: 2013
W jednym zdaniu:  Przeciętna historia, którą mimo niedociągnięć ogląda się całkiem nieźle


Sarila to produkcja mało znanego, kanadyjskiego studia. Choć widać tu liczne niedociągnięcia, bajka wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Nie jest piękna od strony wizualnej lub oryginalna, jednak nadrabia klimatem i mądrą historią.

Akcja rozgrywa się w maleńkiej wiosce na Grenlandii. Markussi, Apik i Putulik są trójką przyjaciół, których poznajemy gdy bezskutecznie próbują coś upolować. Z powodu nieprzemyślanego postępowania szamana bogini Sedna sprawia, że z okolic znikają dzikie zwierzęta, co sprowadza głód na mieszkańców. Wkrótce trójka bohaterów zostaje wysłana do legendarnej, słynącej z urodzajności krainy Sarili by ratować wioskę. Nie zdradzając szczegółów fabuły dodam tylko, że sporo zamieszania wprowadza szaman, który widząc jak wieloma nadprzyrodzonymi zdolnościami obdarzony jest Markussi obawia się o swoją pozycję i stara się uprzykrzyć mu życie.


Zacznę od pozytywnych aspektów Sarili. Chociaż historia nie należy do oryginalnych, film bardzo przyjemnie mi się oglądało. Nie potrafię do końca wyjaśnić dlaczego – być może to zasługa braku kwaśnych żartów i dziwnych podtekstów, które nierzadko psują atmosferę współczesnych animacji. To sprawia, że bez obaw można posadzić przed ekranem dzieci, chociaż te najwrażliwsze mogą odrobinę wystraszyć się niektórych scen. Fabuła jest wprawdzie przewidywalna, a czarny charakter typowy, ale mimo wszystko akcja zaciekawia. Świadczy o tym choćby fakt, że początkowo planowałam obejrzeć po połowie bajki w dwa dni, a kiedy już zasiadłam przed ekranem nie spostrzegłam się nim historia zmierzała ku końcowi. Na plus działa także oparty na kulturze Inuitów, zimowy klimat.

Bardzo podobało mi się ukazanie, w jaki sposób bohaterowie radzą sobie ze swoimi problemami. Między innymi pojawia się delikatny trójkąt miłosny, a cała sprawa rozwiązuje się na drodze wzajemnego porozumienia i szacunku, a nie ostrej rywalizacji. Ciężko mi wskazać bajkę w której twórcy uporaliby się w równie dojrzały i mądry sposób z tego typu sytuacją. Także kiedy jeden z bohaterów, kontrolowany przez złego szamana nagle obraca się przeciwko dwom pozostałym, ci nie odwracają się do niego plecami, ale szybko orientują się że nie ma w tym jego winy. Duża w tym wszystkim zasługa silnej przyjaźni łączącej Putulika, Apik i Markussiego.


Zdecydowanie największą wadą bajki jest strona wizualna, która łagodnie rzecz ujmując nie powala na kolana. Animacja, a zwłaszcza mimika twarzy wygląda dość biednie. W tle nie znajdziemy szczegółowych widoków w stylu produkcji studia Ghibli. Różnice pomiędzy Sarilą a bajkami z czołówek rankingów są w tym względzie wyraźne. Wprawdzie mi to zbytnio nie przeszkadzało, ale widzowie, którzy wysoko cenią sobie ładną kreskę poczują się zawiedzeni.

Kiedy szukałam informacji o filmie natrafiłam na wiele negatywnych opinii. „Dzieci to zapewne kupią - to bardzo wdzięczna i niewymagająca publiczność - ale towarzyszący im dorośli nie będą chyba tych 90 minut wspominali najlepiej”. „Razi tu nie tylko brak troski o takie detale, jak animacja włosów bohaterów.” Jednak moim zdaniem są one znacznie przesadzone. Tak nudna fabuła z pewnością nie była. Dodatkowo biorąc pod uwagę całkowity budżet produkcji (8.5 mln $ wobec np. 150 mln w przypadku Krainy Lodu!), trudno nie przymknąć oka na wizualne niedociągnięcia. Chociaż bajce daleko od ideału, z pewnością nie zasługuje na aż tak negatywne recenzje.


Podsumowując, Sarila z pewnością nie należy do najlepszych animacji, jednak uważam za mądrą, dość standardową bajkę osadzoną w arktycznym klimacie, na ogół zbyt surowo traktowaną przez krytyków. Wizualnie daleko jej do piękna, ale mimo wszystko polecam spróbować ją obejrzeć i oceniam na 4 z małym minusem.

- tlenka

Ocena końcowa: 4-/6

Plusy:
- bajkę dobrze się ogląda
- brak dziwnych podtekstów lub kwaśnych żartów
- dojrzałe, mądre rozwiązania niektórych wątków

Minusy:
- standardowa fabuła
- oprawa wizualna...
- i jeszcze raz oprawa wizualna

Podobne animacje:
- Epoka lodowcowa
- Khumba
- Balto II



piątek, 6 lutego 2015

Na marginesie #3 – Oskary 2015


 

W kolejnym poście z serii „Na marginesie” przyjrzymy się bliżej kandydatom do nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Tak, wiem, Oskary to bzdura, zawsze jednak uważałem, że wśród kandydatów znajdzie się przynajmniej klika przyzwoitych produkcji. I choć można się obrazić na Akademię (bo głupia, bo nie wybrała mojego-ulubionego-aktora w filmie-który-mi-się-podobał), to jednak jest ona jakimś wyznacznikiem, jeśli chodzi o przemysł filmowy. My na szczęście oddalamy się od tych niespokojnych tematów i zajmiemy się jedną z mniej kontrowersyjnych kategorii. Przejdźmy zatem do poszczególnych kandydatów.

Big Hero 6 (Wielka szóstka)

 

Ciekawa, świeża animacja Disneya. Przygody młodego Hiro i jego genialnych, chociaż lekko zakręconych przyjaciół okazały się całkiem interesujące. Sporo mądrze prowadzonych wątków, dobrze zbudowany klimat opowieści i bohaterowie, których nie sposób nie polubić. Szóstka to przede wszystkim niemal bezbłędnie skonstruowana animacja, w której wszystkie elementy są na swoim miejscu. Więcej możecie poczytać w mojej recenzji, więc nie będę się tu powtarzał.

Czy warto obejrzeć? Tak

The Boxtrolls (Pudłaki)



Druga i ostatnia z pozycji, które dotychczas zrecenzowaliśmy na blogu. Jedyny wśród nominowanych przedstawiciel animacji poklatkowej. Dość specyficzna produkcja, która nie każdemu może przypaść do gustu ze względu na cięższy klimat i nieco niepokojącą atmosferę. W moim odczuciu trochę słabsza od poprzednich dzieł studia Laika, głównie ze względu na nieco nieciekawą fabułę i niezbyt interesujących bohaterów.

Czy warto obejrzeć? Być może

How to Train Your Dragon 2 (Jak wytresować smoka 2)


Ha, z tym tytułem jeszcze się na blogu „rozprawimy”. Mieliśmy olbrzymie oczekiwania, jako że pierwsza część Smoków to nasza ulubiona animacja i dla mnie coś, co zdarza się raz na pokolenie. Bardzo się starałem nie oceniać JWS2 przez pryzmat poprzedniczki, ale w przypadku takiej kontynuacji było to niesamowicie trudne. Ostatecznie wyszedłem z kina lekko rozczarowany, ale jaka jest szansa, że piorun trafi dwa razy w to samo miejsce? Wiecie już więc, że dwójka nie jest tak dobra jak pierwsza część. Ale czy to oznacza, że jest to zła produkcja? Ani trochę. Ma wszystko czego potrzeba – jest rozwój bohaterów, masa emocji, akcja, cudowna oprawa, ciekawa fabuła i szczypta magii, która dopełnia całości. Wszystko to składa się na fantastyczną opowieść, której jedyna wada to, że jest słabsza od najlepszej bajki jaką w życiu widziałem.

Czy warto obejrzeć? Tak

Song of the Sea


Jedyny tytuł z nominowanych, którego nie udało nam się zobaczyć w kinie, „wypożyczyć” w internecie ani pozyskać z jakiegoś innego źródła. W związku z trudną dostępnością zostaje na naszej liście do obejrzenia w przyszłości. Powstrzymamy się więc od oceny, jednak zwiastun zdradza nam, że autorzy Sekretu księgi z Kells znów uraczyli nas animacją o niepowtarzalnej oprawie graficznej oraz wspaniałym klimacie irlandzkich baśni. Również pozytywne recenzje wskazują na to, że dostaniemy prawdziwą ucztę dla fanów nieszablonowych produkcji. Nie możemy się doczekać!

Czy warto obejrzeć? Jeszcze nie wiemy, ale zapewne tak

Kaguya-hime no Monogatari (The Tale of the Princess Kaguya)


Dla wielu widzów nazwa Ghibli jest gwarancją co najmniej solidnej produkcji. Trudno się z tym nie zgodzić, mimo kilku słabszych animacji, które pojawiły się w dorobku japońskich artystów. Nie dziwi zatem nominacja ubiegłorocznego dzieła Isao Takahaty. Pierwszym, co rzuca nam się w oczy jest niezwykle oryginalna kreska, jaką zdecydowano się zastosować. Przyznam, że po obejrzeniu zwiastuna zastanawiałem się czy taka oprawa nie będzie mnie trochę drażniła, ale po kilku minutach wsiąkłem zupełnie i muszę przyznać, że rysunek nie dość, że jest po prostu piękny to jeszcze świetnie podkreśla klimat opowieści. Niesamowita, baśniowa historia przywodzi na myśl ręcznie ilustrowane książki, które czytaliśmy w dzieciństwie. Mimo względnej prostoty fabularnej, Princess Kaguya porusza wiele dojrzałych wątków i niesie ważne lekcje o życiu, doświadczaniu i docenianiu danego nam czasu. My byliśmy całkowicie oczarowani.

Czy warto obejrzeć? Tak

W powyższym zestawieniu brakuje jeszcze, moim zdaniem, Lego Przygody, która mimo że właściwie była reklamą klocków, okazała się całkiem pomysłową i po prostu fajną animacją. W minionym roku mieliśmy okazję obejrzeć kilka bardzo dobrych pozycji, chociaż nie wszystkie zagościły w polskich kinach. Nie jest to może najmocniejszy rok w historii, ale mieliśmy kilka niespodzianek i miłych zaskoczeń.

Postanowiliśmy się trochę zabawić i sami przyznać naszą nagrodę dla najlepszej animacji 2014 roku. Po niezbyt burzliwych dyskusjach Oskara Czesława w kategorii najlepszy film animowany otrzymuje (werble)… The Tale of the Princess Kaguya. Mimo silnej konkurencji to właśnie animacja rodem z kraju wschodzącego słońca spodobała nam się najbardziej. Z naszej strony gratulacje i statuetka:

 

Natomiast jeśli chodzi o mój typ zwycięzcy nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej - strzelam, że będzie to Jak wytresować smoka 2. Byłby to wybór zrozumiały, jednak dla mnie dziwny o tyle, że pierwsza część, naszym zdaniem lepsza, nie zgarnęła statuetki. Cóż, takie uroki Oskarów…

-tlen

niedziela, 1 lutego 2015

Pingwiny z Madagaskaru (The Penguins of Madagascar) - recenzja

Dla kogo: dla wszystkich
Kto zrobił: Dreamworks
Motyw przewodni: humor
Rok produkcji: 2014
W jednym zdaniu: Humor i akcja na wysokim poziomie, tylko nie nastawiajcie się na zbyt wiele...


Pingwiny z Madagaskaru to jedna z najbardziej oczekiwanych przeze mnie bajek. Do ich obejrzenia motywowało mnie głównie to, jak dobrze wspominam serial, także wyprodukowany przez Dreamworks.  Okazuje się, że wersja pełnometrażowa dorównuje odcinkowej i niesie ze sobą ogromną dawkę humoru.

Tym razem Skipper, Kowalski, Rico i Szeregowy mają za zadanie uratować pingwiny w zoo z całego świata przed niebezpiecznym Davem. Jednocześnie napotykają inną grupę zwierząt - Wiatr Północy, która uznaje je za bezbronne, małe ptaki i chce samodzielnie uporać się z problemem. Jak można by się było spodziewać, tytułowi bohaterowie nie godzą się na takie traktowanie i sami ruszają na ratunek.


Jak zwykle największą zaletą Pingwinów jest humor, i to o natężeniu jeszcze większym niż w serialu. Film jest przepełniony zabawnymi wywodami Skippera lub Kowalskiego czy odbiegającymi od przyjętych norm zachowaniami Rico. Niektóre cytaty na długo zapadną mi w pamięć. Muszę jednak przyznać, żeby w pełni się pośmiać trzeba znać już charaktery postaci. Ktoś, kto nie oglądał serialu albo przynajmniej Madagaskaru sporo przegapi.

Charaktery głównych bohaterów są  wiernie zachowane w stosunku do poprzednich animacji w których występowali. Skipper jak zwykle koncentruje się głównie na dowodzeniu, powtarzając typowe dla siebie kwestie. Kowalski stara się do wszystkiego podchodzić ściśle i naukowo, niejednokrotnie niezbyt delikatnie wygłaszając swoje opinie i szacując szanse na zagładę świata.  Rico ma rozbawioną minę w chwilach, gdy wszyscy odwracają się z obrzydzeniem i zniesmaczoną, gdy pozostali są zadowoleni, chociaż w jego przypadku brakło mi w całym filmie słynnego hasła "Kaboom!". Szeregowy uchodzi za słodkiego i grzecznego. Jednym słowem postacie są bardzo dobrze i wyraźnie wykreowane. Dotyczy to również największego przeciwnika pingwinów Dave'a i członków Wiatru Północy, gdzie spotkamy nieco zarozumiałego dowodzącego wilka, lekkiego panikarza niedźwiedzia czy sowę śnieżną, która wyraźnie imponuje Kowalskiemu.


Historia nie jest porywająca, ale nie nudzi i stanowi dobre tło dla akcji. Pośród wywołujących śmiech sytuacji niesie za sobą pewne przesłanie. Z pewnością przewyższa te znane z podwójnych, blisko godzinnych odcinków serialu, które zazwyczaj odrobinę mnie nudziły. Podobał mi się sam początek filmu, gdzie spotykamy Skippera, Kowalskiego, Rico i Szeregowego jako małe pingwiny. Już wtedy uwidaczniają się ich cechy charakteru, co od początku rozbawia widza.

Podsumowując, jeśli serial przypadł Wam do gustu, to z pewnością podobnie będzie i z pełnometrażowym filmem, którego poziom określiłabym jako dorównujący najlepszym odcinkom. Chociaż fabuła nie należy do najmocniejszych punktów bajki, humor i wartka akcja sprawiają, że z pewnością animacja jest warta polecenia. A więc, parafrazując Skippera, operację wyjście do kina czas zacząć!

- tlenka


Ocena końcowa: -5/6

Plusy:
- humor
- dużo się dzieje
- zachowany klimat serialu

Minusy:
- większość żartów nie będzie zrozumiała dla kogoś, kto nie zna tytułowych postaci z wcześniejszych bajek
- fabuła

Podobne animacje:
Pingwiny z Madagaskaru - serial
Pingwiny z Madagaskaru: Misja świąteczna
Madagaskar
Madagaskar 2
Madagaskar 3