niedziela, 26 kwietnia 2015

Gang Wiewióra (The Nut Job) - recenzja

Dla kogo: dla bardzo, bardzo niewymagających widzów
Kto zrobił: Open Road Films
Motyw przewodni: zwierzęta, "humor"
Rok produkcji: 2014
W jednym zdaniu: Lipa.


Gang Wiewióra to animacja opowiadająca o grupce zwierząt próbujących dobrać się do sklepu z orzechami, której przewodzi nieco gburowaty główny bohater. Nie brzmi to zbyt oryginalnie i rzeczywiście w filmie nie ma nic wyjątkowego. Przeciwnie – brak ciekawej historii, standardowi bohaterowie i denne poczucie humoru skutecznie pozbawiają go i tak już nikłego uroku.

Tytułowym bohaterem jest przebiegły wiewiór Surly, który izoluje się od społeczności i dba głównie o własne interesy. Jego jedynym przyjacielem jest małomówny szczur Buddy. Niechcący, ale z własnej winy Surly doprowadza do zniszczenia zapasów na zimę, za co pozostałe wiewiórki skazują go na wygnanie. Wkrótce główny bohater wpada na pomysł obrabowania sklepu pełnego orzechów.


Wolne tempo akcji i brak ciekawych wątków sprawiają, że chociaż na podstawie pomysłu na fabułę mogła zrodzić się co najmniej przeciętna komedia, oglądanie Gangu Wiewióra ciężko nawet nazwać pozytywnym doświadczeniem. W bajce nie dzieje się zbyt wiele, fabuła jest przewidywalna, główna historia kiepsko poprowadzona, a końcowy morał w ogóle nie zaskakuje.

Również kreacja postaci nie zachwyca. Tytułowy bohater myśli głównie o sobie, przeciwstawia się rozsądnej i troskliwej Andy, nie szanuje zbytnio swojego pomagiera Buddiego i ogólnie ciężko go polubić. Na dokładkę mamy przemądrzałego Graysona, który rywalizuje z Surley’em o względy Andie… wszyscy są tak schematyczni, że bez oglądania można samemu dopowiedzieć sobie resztę. Nie ma tu nikogo, kogo zapamiętałabym na długo po seansie.


Jednak to wcale nie jest najsłabsza strona filmu. Najbardziej przeszkadzały mi żarty. Większość z nich zupełnie się twórcom nie udała, a zamiast śmiechu widza czeka raczej zażenowanie. Pełno tu zupełnie niepotrzebnych, kwaśnych tekstów. Szczyt szczytów stanowi końcowa parodia Gangnam Style, która najwyraźniej tylko z założenia miała być fajna.

Od strony wizualnej Gang Wiewióra prezentuje się zupełnie przeciętnie i to jedna z nielicznych stron filmu, której moim zdaniem nie  należy się krytyka. Oprawa nie jest jednak na tyle dobra aby wprawić odbiorców w zachwyt.


Podsumowując, Gangu Wiewióra nie polecam. Zawodzi pod wieloma względami i nie widzę w nim ani nic specjalnie interesującego, ani śmiesznego.

- tlenka 

Ocena końcowa: 2+/6

Minusy:
- nieśmieszne żarty
- nudna, przewidywalna fabuła
- nieciekawe postaci

Podobne animacje:
Skok przez płot

piątek, 17 kwietnia 2015

The Garden of Words (Kotonoha no Niwa) - recenzja

Dla kogo: dla starszych, dla nastolatków
Kto zrobił: Makoto Shinkai
Motyw przewodni: miłość, dramat, romans
Rok produkcji: 2013
W jednym zdaniu: Zaskakująco ciekawy romans w pięknej oprawie.


The Garden of Words to 45-minutowe anime  opowiadające o relacji dwojga ludzi, których dzieli spora różnica wieku. Nie jest to bajka, a raczej animacja dla nieco starszych widzów.

Piętnastoletni Takao często opuszcza szkołę. W wolnym czasie projektuje buty, marząc o zostaniu szewcem. Pewnego dnia w parku spotyka starszą od siebie o 12 lat Yukino, która unika pracy z powodu prolemów osobistych. Mimo, że otwarcie nie umawiają się na spotkania, od tego momentu oboje przychodzą do parku w deszczowe dni z myślą o tym aby się zobaczyć.


Anime określiłabym jako typowe romansidło, ale z kilkoma dość oryginalnymi elementami sprawiającymi, że wyróżnia się na tle przeciętnej produkcji tego typu i nie sposób go nie docenić.  Duża w tym zasługa głównych bohaterów, którzy dzięki wyrazistym charakterom łatwo zapadają w pamięć.

Największą zaletą The Garden od Words jest niewątpliwie strona wizualna. Dbałość o najmniejsze detale zaskakuje i sprawia, że niektóre kadry z filmu ciężko odróżnić od zdjęć (odsyłam na stronę http://imgur.com/a/AfIsv).  Z tego względu nawet ci, którym zazwyczaj nie przypadają do gustu romanse, nie będą zawiedzeni po seansie.


Nie sposób uniknąć porównania do 5 centymetrów na sekundę. Obie animacje zostały stworzone przez tę samą osobę (Makoto Shinkai), a łączy je tematyka i piękna kreska. Jednak The Garden of Words oceniłabym nieco wyżej. Ujmując rzecz dobitnie mniej tu monologów głównego bohatera, w których jedynie użala się nad swoją sytuacją, co w 5 centymetrach lekko mnie nudziło. Wprawdzie akcja wciąż toczy się wolno, ale przynosi kilka niespodzianek.


Podsumowując, polecam animację każdemu, może z wyjątkiem najmłodszych.  Wprawdzie nie wszystkim widzom przypadnie do gustu klimat, jednak warto ją obejrzeć choćby ze względu na piękne kadry, gdzie dopracowano najdrobniejsze szczegóły.

- tlenka


Ocena końcowa: 4+/6

Plusy:
- oprawa
- oprawa
- oprawa
- oryginalność
- klimat

Minusy:
- tematyka bardzo skupia się wokół romansu, przez co nie każdemu może przypaść do gustu

Podobne animacje:
5 centymetrów na sekundę
Szum morza
O dziewczynie skaczącej przez czas



niedziela, 5 kwietnia 2015

Na marginesie #4 - Disney nie dla dzieci, czyli sześć najbardziej niepokojących scen spod znaku myszki Miki.

Na dobry początek Dzwoneczek i jej krytyczne spojrzenie na własne biodra. Pociechy śpią? No to zaczynamy.


Czytając nasze recenzje zauważacie pewnie, że czasem zwracamy uwagę czy animacja nadaje się dla dzieci, czy może zawiera elementy niekoniecznie przeznaczone dla najmłodszych. Nieraz piszemy o tym w kontekście przewidzianej w scenariuszu dawki akcji, często niezbędnej do zatrzymania przed ekranem przyszłych koneserów sztuki filmowej. Zdarza się jednak, że w całkiem niewinnych produkcjach pojawiają się sceny, które niejednemu z nas na długo utkwią w pamięci. W tym artykule postanowiliśmy zebrać kilka właśnie takich, mroczniejszych momentów. Pominęliśmy tu oczywiste pozycje, takie jak dzieła Tima Burtona, często posiadające niepokojący klimat i skupiliśmy się głównie na filmach Disneya przeznaczonych dla dzieci. Jeśli nie boicie się więc powrotu koszmarów z dzieciństwa, to zapraszamy do przypomnienia sobie kilku fragmentów, które być może podświadomie wyrzuciliście już z własnej pamięci. Mimo, że jest to raczej oczywiste, wypada mi jeszcze ostrzec przed SPOJLERAMI.

Rozgrzewka, czyli honorowe wyróżnienie za fabułę – Mój brat niedźwiedź.

Niedźwiedź zabija twojego brata. Zabijasz tego niedźwiedzia, ale sam zamieniasz się w zwierzę. Twój drugi brat, nieświadom przemiany, ściga Cię, chcąc pomścić śmierć swojego brata (i twojego też) oraz ciebie (ty żyjesz, ale on tego nie wie). Nie bardzo podoba ci się, że jesteś akurat niedźwiedziem, więc jesteś nieźle wkurzony. Po jakimś czasie zaprzyjaźniasz się z innym, młodszym misiem. Wszystko jest w porządku do momentu, gdy dowiadujesz się, że niedźwiedzica, którą zabiłeś była jego matką. Musicie przyznać, że to dość poważna historia jak na bajkę dla dzieci. Tutaj akurat, mimo tematu, nastrój jest całkiem lekki i na koniec wszyscy wszystkim wybaczają, miłość i przyjaźń zwycięża nienawiść, ale zarys fabuły pasowałby świetnie na ciężki dramat (ewentualnie na telenowelę).

 #6 Toy story 3 – spalarka


Podobną scenę możemy zobaczyć w niejednej animacji (i nie tylko). Uwięzieni bohaterowie powoli zmierzają ku niechybnej zagładzie – oczywiście dopóki nie powróci ich zaginiony/uważany za martwego/nawrócony towarzysz aby uratować przyjaciół. Co jest zatem takiego wyjątkowego w Toy Story 3? Otóż na początku widzimy jak zabawki sunące wśród śmieci próbują się wydostać walcząc z ruchomą górą odpadków. Jednak później nadchodzi moment, w którym zauważają, że jest to bezcelowe. Trzymając się za ręce wpatrują się w powoli zbliżający się ogień, wiedząc, że niedługo zginą. Produkcje Pixara znane są z poruszania nieco cięższych tematów, jednak bezbłędna animacja sprawia, że ten moment jest naprawdę wyjątkowy.

#5 Bambi – śmierć matki



Ciekawostką jest fakt, że podczas produkcji nakręcono dokładnie scenę, w której ginie matka Bambiego, lecz została on później wycięta, gdyż uznano, że nie nadaje się ona dla dzieci. Prawdopodobnie była to słuszna decyzja, bo nawet w obecnej postaci jest to moment niezbyt przyjemny do oglądania. Ucieczka przed niewidocznymi ludźmi, których jedynym znakiem obecności są kule mierzące w parę jeleni, mimo swojej dynamiki jest utrzymana w ponurym tonie. W którymś z kadrów w końcu widać jedynie Bambiego – jego matka po prostu nie pojawia się już więcej. W pewien sposób oddaje to prawdziwy dramat śmierci – nigdy nie wiemy, kiedy zobaczymy kogoś po raz ostatni. Nie ma tutaj pożegnania, ostatnich słów, czy podniosłych scen. W jednej chwili Bambi ucieka wraz z matką, w następnej jest już sierotą. Na domiar złego niedługo później widać młodego jelonka nawołującego bezradnie rodzicielkę, lecz my już wiemy, że będzie to wołanie bez odpowiedzi. Mimo, że śmierć została tutaj pokazana w subtelny sposób, nie sposób odmówić tej scenie siły, zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę sędziwy już wiek Bambiego (filmu, nie jelonka).

#4 Tarzan – śmierć Claytona



Tutaj nie potrzebny jest rozległy kontekst. Sama konstrukcja sceny wystarcza, żeby przeszedł nas dreszcz. Clayton zaplątawszy się w liany goniąc Tarzana, próbuje się oswobodzić za pomocą maczety. Gdy ścina kolejne rośliny widzimy, że nie dostrzega jednej – tej, która oplata mu szyję. Jego śmierć jest bardzo podobna do klasycznego „spadł-w-przepaśc-i-tyle-go-widzieli”. Tutaj jednak twórcy poszli o krok dalej. Clayton nie znika we mgle, lecz skręca kark po długim upadku z pętlą zaciśniętą na szyi. Animatorzy nie pozostawili żadnych wątpliwości – w kolejnej scenie wyraźnie widzimy cień rzucany przez bezwładne ciało złoczyńcy bujające się na pnączach. Dość brutalny koniec – nawet dla takiego łajdaka.

#3 – Taran i magiczny kocioł – armia umarłych



No dobra, tutaj trochę nagięliśmy kryteria wyboru animacji (miały być utrzymane w lekkim tonie, a Kocioł jest raczej mroczny), ale patrząc na plakat, czy czytając streszczenia fabuły można dać się nabrać, że jest to produkcja dla najmłodszych. Tymczasem im dalej w las, tym bardziej macie ochotę odejść od telewizora, aż do kulminacyjnej sceny, gdzie Rogaty Król powołuje do życia(?) swoją armię umarłych. Mamy tu klasyczny zestaw straszący – uwięzieni bohaterowie, magiczny rytuał (obowiązkowe rozpuszczające się twarze), przerażający czarny charakter (jeśli nie przepadacie za szkieletami, to polecam sobie odpuścić ten tytuł). A tak, nie wspomniałem jeszcze o wymaganej ofierze w postaci szkieletu (mówiłem!). Nie ma tutaj może jakiegoś głębszego niepokoju, czy surrealizmu – to raczej tradycyjne straszenie, ale nie można odmówić mu skuteczności. Warto też zaznaczyć, że Taran i magiczny kocioł to pierwsza produkcja Disneya, która została opatrzona symbolem PG (Parental Guidance Suggested) oznaczającym, że niektóre fragmenty mogą być nieodpowiednie dla dzieci.

#2 Król lew – "Long live the king"



Śmierć w filmach Disneya zawsze była obecna – bohaterowie często tracili kogoś bliskiego, antagoniści swoimi czynami sprowadzali na siebie zgubę. W tym drugim przypadku często przed oczami mamy widok czarnego charakteru spadającego gdzieś w przepaść, czy znikającego w morskich odmętach. Król lew był chyba pierwszą (na pewno pierwszą, jaką pamiętam) produkcją, gdzie ostatnie chwile jednego z bohaterów pokazane były tak szczegółowo. Po pełnej napięcia scenie, w której Mufasa ratuje Simbę przed pędzącym stadem, dochodzi do konfrontacji króla ze Skazą. Wiszący nad urwiskiem Mufasa prosi brata o pomoc, ten jednak w końcu ujawnia swoje złe zamiary i ze słowami „niech żyje król” morduje swojego krewniaka zrzucając go w przepaść. Jeśli mieliśmy jeszcze nadzieję, że może jakimś cudem Mufasa przeżył upadek i starcie z pędzącymi zwierzętami, to nic z tego. Niedługo później jesteśmy świadkami, jak Simba bezskutecznie próbuje przywrócić przytomność swojemu zmarłemu ojcu. Następnie pojawia się Skaza i manipuluje młodym księciem, wpajając mu poczucie winy, co sprawia, że Simba postanawia odejść. Czuć Hamleta?

#1 Dzwonnik z Notre Dame – Hellfire



Piosenki w bajkach zwykle kojarzą się z wesołymi bohaterami śpiewającymi musicalowe kawałki. Nie tym razem. Hellfire pamiętam jeszcze z kina, kiedy jako dzieciak poszedłem obejrzeć Dzwonnika. Nie rozumiałem wtedy całej treści tego utworu, ale jego barokowa konstrukcja i niepokojąca oprawa graficzna wystarczyła, bym zapamiętał go na długo. Ciemna kolorystyka scen, dziesiątki zakapturzonych postaci bez twarzy, wizje Esmeraldy w ogniu, nienawiść i strach na twarzy Frollo - razem robią odpowiednie wrażenie. A to dopiero początek. Treść piosenki bowiem jest przeplatana łacińskimi słowami spowiedzi, lecz daleko jej do aktu skruchy. Frollo wyznaje przed Bogiem swoje uczucia, jakimi darzy Esmeraldę – nie jest to jednak miłość, a pożądanie. Pożądanie, które jednocześnie sprawia, że pragnie Esmeraldy, a z drugiej strony budzi w nim nienawiść do cyganki. Przyznaje, że jest wobec niego bezsilny, zarzuca Bogu że uczynił człowieka podatnym na pokusę. Następnie obraca swój gniew przeciw Esmeraldzie dając jej dwie możliwości – będzie mu posłuszna albo spłonie w piekielnym ogniu. Biorąc pod uwagę kontekst historyczny, czyli władzę ówczesnego kościoła i spontaniczne palenie kobiet na stosach, trzeba przyznać, że to dość ciężki temat. Gdyby ktoś zapomniał - dalej rozmawiamy o bajce opatrzonej logiem Myszki Miki.

-tlen