wtorek, 24 listopada 2015

Niedługo wracamy!


Tak się złożyło, że ostatnio trochę mniej piszemy na blogu. Co prawda ze względu na jego naturę (większość wpisów to recenzje) zawartość jest ponadczasowa (tak się przynajmniej lubimy pocieszać ;)), jednak nie ma co ukrywać, że blog nie aktualizowany to blog martwy. Jednak życie osobiste daje nam trochę w kość i po prostu brakuje nam czasu na pisanie postów, które nie byłyby tylko zapychaczami. Nie martwcie się - dalej oglądamy masę animacji - materiału do recenzowania mamy więc sporo. Zapowiada się jednak na to, że listopad będzie pierwszym od roku miesiącem bez (merytorycznego) wpisu. Cóż, trzeba jakoś te ciężkie czasy przetrwać. Na pewno zrobimy podsumowanie tegorocznych animacji - został nam na rozkładzie jeszcze chyba tylko Dobry dinozaur. Tak więc zbieramy siły i niedługo wracamy. Nie gaście odbiorników!

piątek, 16 października 2015

Merida Waleczna (Brave) - recenzja

Dla kogo: dla wszystkich
Kto zrobił: Dreamworks
Motyw przewodni: rodzina, samodzielność
Rok produkcji: 2012
W jednym zdaniu: Trochę słabo jak na Pixara.


O Meridzie Walecznej zapewne każdy zdążył usłyszeć jeszcze przed premierą. Mam wrażenie, że produkcji towarzyszył większy niż w przypadku przeciętnej bajki rozgłos, głównie za sprawą pojawienia się nietypowych dla Disneya akcentów feministycznych. Czy rzeczywiście animacja zasłużyła na taką sławę?

Rudowłosa księżniczka Merida od dziecka przejawia zainteresowanie łucznictwem, jazdą konną i ma charakter nietypowy jak na przeciętną bajkową bohaterkę o szlachetnym rodowodzie. Od momentu gdy często organizujący polowania ojciec podarował jej łuk w prezencie urodzinowym, dziewczyna zawzięcie ćwiczy swoje umiejętności, stając się najlepszą łuczniczką. Na zainteresowania córki niechętnie spogląda matka, próbując wychować ją na dworską damę i bezskutecznie wpajając sztywną etykietę. Merida buntuje się przeciwko jej poglądom, a kiedy rodzice postanawiają wydać ją za mąż, nieprzemyślane działania księżniczki doprowadzają do rzucenia potężnej klątwy.


Co jest motywem przewodnim Meridy Walecznej? Sądzę, że w największym stopniu film skupia się na niejednokrotnie poruszanym już w bajkach temacie – trudnej relacji między matką a córką. Królowej trudno zaakceptować, że zainteresowania córki odbiegają od jej osobistych planów. Z marnym skutkiem próbuje zrobić z niej wytworną damę, choć nastolatka woli galopować konno przez las czy strzelać z łuku. Z kolei księżniczka zaciekle buntuje się przeciwko matce, w ogóle nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Jak łatwo się domyślić, aby znaleźć klucz do wzajemnego porozumienia obie bohaterki muszą zrozumieć swoje błędy, co dodatkowo utrudnia wywołana przez Meridę klątwa.


W komentarzach i recenzjach łatwo natknąć się na opinie, że ciężko znaleźć równie feministyczną bajkę jak Merida. Przyznaję im rację jedynie częściowo, a sama nie mam zdania aż tak skrajnego by uznać animację za rewolucyjną. Czy feminizm miałby polegać jedynie na niechęci do zaaranżowanego przez rodziców małżeństwa, strzeleckich upodobaniach czy niechętnym przestrzeganiu dworskiej etykiety? Swoim zachowaniem rudowłosa księżniczka bardziej przypomina zbuntowaną nastolatkę niż feministkę, choć w wielu przypadkach trudno nie odmówić jej racji. Przypomnijmy sobie choćby taką produkcję Disneya jak Mulan, którą swoją drogą uważam za jedną z najbardziej edukacyjnych animacji. Tam tytułowa bohaterka jest bardziej świadoma swojego postępowania, poglądów i konsekwencji, a w tym bardziej dopatrywałabym się feminizmu.

Z punktu widzenia fabuły Merida prezentuje moim zdaniem poziom jedynie nieco wyróżniający się od przeciętnego. Średniowieczny zamek, strzelanie z łuku, trudności w relacji z rodzicami, chatka wiedźmy i straszliwa klątwa – to wszystko motywy, które gdzieś już kiedyś widziałam w bajkach lub w filmach. Z tego względu nie dostrzegam w animacji niczego aż tak wyjątkowego jak wskazywałyby na to niektóre recenzje. Od pewnego momentu historia staje się przewidywalna.


Jak przystało na film Pixara, strona wizualna bajki urzeka. Tło przedstawionej historii stanowią malownicze, dopracowane krajobrazy. Na pochwałę zasługują zwłaszcza sceny rozgrywające się w lesie. Kreska w rysunku postaci jest dość specyficzna.

Podsumowując, Merida to raczej „przeciętniak” wśród bardzo dobrych produkcji niż arcydzieło. Biorąc pod uwagę rozgłos jaki towarzyszył premierze filmu, uznałabym bajkę za nieco przereklamowaną. Mimo to oceniam ją wysoko i polecam obejrzeć.

- tlenka 


Ocena końcowa: 4+/6

Plusy:
- strona wizualna
- końcowy morał

Minusy:
- niezbyt oryginalna historia
- przewidywalna akcja

Podobne animacje:
Mulan
Zaplątani


wtorek, 29 września 2015

Wilcze dzieci (Wolf children, Okami Kodomo no Ame to Yuki) - recenzja

Dla kogo: dla nieco starszych widzów
Kto zrobił: Madhouse
Motyw przewodni: macierzyństwo, dorastanie, poszukiwanie siebie, rodzina, tolerancja
Rok produkcji: 2012
W jednym zdaniu: Piękna, dojrzała historia w stylu Ghibli.


Wbrew tytułowi i pierwszemu wrażeniu, Wilcze dzieci to opowieść głównie o dorastaniu i samotnym macierzyństwie. Film bardzo pozytywnie wyróżnia się w swoim gatunku i śmiało mogę polecić go widzom w każdym wieku poza małymi dziećmi, a nawet określiłabym go jako jedną z pozycji obowiązkowych wśród anime.

Dziewiętnastoletnia studentka Hana zakochuje się w chłopaku spotykanym na wykładach. Kiedy oboje stają się sobie bliscy ukochany wyznaje jej, że jest wilkołakiem. Dziewczyna akceptuje jego naturę i wkrótce oboje zostają rodzicami dwójki dzieci – Yuki i Ame. Gdy ich córka ma zaledwie kilka lat, a syn jeszcze raczkuje, ojciec niespodziewanie umiera. Hana, stawiając na pierwszym miejscu dobro dzieci, wyjeżdża na wieś próbując od nowa ułożyć sobie życie.


Zasiadając przed ekranem nie nastawiałam się na nic wyjątkowego. Screeny i krótkie opisy fabuły wywołują wrażenie, jakby było to kolejne typowe anime, podczas gdy większość produkcji z tego gatunku wydaje mi się zbyt dziwnych by dobrze mi się je oglądało. Na szczęście seans przyniósł pozytywne rozczarowanie. Kilka początkowych minut rzeczywiście nie wyglądało obiecująco, jednak później animacja przerodziła się w ciekawą, mądrą opowieść. W przeciwieństwie do większości anime rozwoju przedstawionej historii nie określiłabym jako infantylnego. Wilcze dzieci z pewnością zaliczyłam do jednych z moich ulubionych pełnometrażowych anime. Akcja toczy się spokojnie, jednocześnie ani na chwilę nie wywołując u odbiorcy uczucia nudy. Opowieść urozmaicona jest narracją jednego z dorosłych już tytułowych wilczych dzieci.

Głównym tematem poruszanym w filmie jest macierzyństwo, dorastanie i poszukiwanie siebie. Hana musi uporać się nie tylko z problemami typowymi dla samotnej matki, ale także związanymi z wilczą naturą syna i córki – dzieci  dziedziczą po ojcu zdolność do przemiany w wilki. Jako  kilkulatki zupełnie nie panują nad swoimi umiejętnościami, co niejednokrotnie przysparza kłopotów ich matce, która wszystkiemu stawia czoła sama nie mogąc nawet nikogo poprosić o radę. Dorastając Ame i Yuki zmagają się z decyzją, czy lepiej czują się w skórze wilka, czy jako ludzie, co jest równie trudne zarówno dla nich jak i dla Hany. Wiele poruszanych problemów sprawia wrażenie wyjętych z rzeczywistego świata i jedynie zabarwionych fikcyjnymi elementami.


Anime nie nadaje się dla małych dzieci, ale mimo poruszanego tematu nie odniosłam wrażenia, jakby film był przytłaczający. Dzięki sile swojego charakteru Hana wywołuje u widza raczej podziw niż współczucie, co wcale nie oznacza, że nie tęskni za swoim ukochanym. Dodatkowo mali Ame i Yuki często przechodzą metamorfozę w dość nieoczekiwanych i niezbyt odpowiednich momentach, co niejednokrotnie prowadzi do zabawnych, nieco absurdalnych sytuacji.

Brakowało mi pełnego wyjaśnienia okoliczności śmierci ojca wilkołaka, przedstawionej moim zdaniem w zbyt dużym uproszczeniu. Dalsza część animacji okazała się jednak na tyle interesująca, że choć zazwyczaj niedopowiedzenia znacząco wpływają na mój odbiór filmu, to w tym przypadku szybko przestałam myśleć o moim negatywnym wrażeniu.

Podsumowując, Wilcze dzieci z pewnością umieściłabym w czołówkach rankingów anime. Twórcom filmu udało się w ciekawy i dość nietypowy sposób przekazać historię dotyczącą istotnych problemów. Zadowoleni będą nie tylko fani japońskich animacji. 

- tlenka


Ocena końcowa: 5/6

Plusy:
- mądra, emocjonalna historia
- oryginalność
- interesująca fabuła
- opowieść o rzeczywistych problemach osadzona w fikcyjnym świecie

Minusy:
- nie każdemu może przypaść do gustu spokojny klimat animacji
- na początku filmu pojawia się kilka niedopowiedzeń

Podobne animacje
Clannad: After Story (serial)

poniedziałek, 14 września 2015

Na marginesie #5 - Niedoceniane animacje

Najlepsze animacje nie zawsze pojawiają się w czołówkach rankingów, a czasami wręcz sugerowanie się pozycjami na popularnych portalach może odstraszyć od potencjalnego widza od nie tylko dobrych, ale i nawet wybitnych pozycji. Wśród właśnie takich niedocenianych filmów wybrałam pięć perełek – mało znanych i/lub takich, które moim zdaniem otrzymują zazwyczaj zbyt niskie oceny. Lista może być subiektywna, ale mam nadzieję, że przyda się zwłaszcza osobom, które czołówki rankingów mają już „zaliczone”.

1. Paranorman


Mądra bajka z morałem, grupą zombie i duchami w roli głównej? Brzmi nieprawdopodobnie, jednak taką koncepcję z dużym powodzeniem udało się zrealizować w Paranormanie. Tytułowy Norman posiada wyjątkowy dar niczym z Szóstego zmysłu – potrafi widzieć i rozmawiać ze zmarłymi. Jego umiejętności niejednokrotnie bywają przyczyną kłopotów w relacjach z rówieśnikami, ale wkrótce sprawy w mieście przybierają taki obrót, że jedynie on może uratować sytuację. Nie będę się dalej rozwodzić nad fabułą i zdradzać szczegółów, ale powiem tylko, że opowieść zawiera jedno z najbardziej pouczających zakończeń jakie widziałam w bajkach. Do tego pojawiają się także drobne smaczki humorystyczne.

Co może być powodem, dla którego animacja nie podbiła czołówek rankingów? Najbardziej prawdopodobną przyczyną wydaje mi się to, że mimo wyraźnego przesłania jakie ze sobą niesie, animacja nie jest skierowana do każdego małego widza, co nie jest do końca brane pod uwagę przez rodziców przy doborze repertuaru. Sami byliśmy świadkami, jak kilka osób z najmłodszymi lub bardziej wrażliwymi dziećmi wychodziło z kina w trakcie seansu. Moim zdaniem to jednak wcale nie powinno umniejszać wartości animacji. 


2. Piraci


Piratów mogłabym polecić jako jedną z najlepszych animowanych komedii jaką zdarzyło mi się obejrzeć. Kapitan piracki wraz ze wierną załogą nie odnoszą zbyt dużych sukcesów próbując napadać na inne statki. Mimo to bohater decyduje się na start w konkursie o tytuł Pirata Roku. Nadzieja na wygraną pojawia się, gdy trafia na pokład ekspedycji naukowej prowadzonej przez Karola Darwina. W filmie nie sposób zliczyć żartów i absurdalnych sytuacji, wynikających głównie z niezdarności Kapitana. Wiele postaci, takich jak wspomniany już Darwin czy nienawidząca wszelkiego piractwa królowa Anglii zostało tutaj z powodzeniem sparodiowanych.

Co może być powodem, dla którego animacja nie podbiła czołówek rankingów? Sądzę że aby zrozumieć skąd wynikają niskie oceny wystarczy spojrzeć na plakat i tytuł. Moim zdaniem pasowałyby one raczej do animacji skierowanej typowo dla dzieci niż do zdolnej rozbawić także i starszego widza. Wielu osobom, którym zapewne Piraci przypadliby do gustu, pewnie nawet nie przemknęła przez głowę myśl by ich obejrzeć.


3. Ciekawski George (pełnometrażowy)


Bajka opowiada o spotkaniu George’a – małej, wyjątkowo ciekawskiej małpki oraz niezbyt zaradnego pracownika muzeum w żółtym kapeluszu Teda, który dostaje zadanie znalezienia tajemniczego sanktuarium. Interesująca, wzbogacona wieloma żartami fabuła sprawia, że animacji trudno nie zaliczyć do wybitnych. Humor opiera się nie na niezrozumiałych dla młodszych widzów podtekstach, ale głównie na charakterach postaci i zabawnych sytuacjach i doceni go odbiorca w każdym wieku. Obie główne postaci skonstruowane są fenomenalnie, a zwłaszcza należałoby podkreślić tutaj dopracowaną mimikę i dźwięki wydawane przez małpkę.

Co może być powodem, dla którego animacja nie podbiła czołówek rankingów? Ciężko powiedzieć – być może większość komputerowo animowanych bajek z ostatnich lat wydaje się wizualnie ładniejsza niż produkcja o tradycyjnej kresce? Poza tym mimo, że przy Ciekawskim George’u doskonale bawić się będą widzowie w każdym wieku, to bajka skierowana jest w największym stopniu do dzieci.


4. Potwór w Paryżu


W jednym z paryskich laboratoriów Emil i Raoul przypadkowo zmieniają pchłę w dwumetrowego potwora, nabawiając się równocześnie kłopotów. Z pozoru straszne monstrum okazuje się jednak niegroźne, a na dodatek wyjątkowo uzdolnione muzycznie. Jak łatwo zgadnąć wygląd okazuje się przeszkodą do jego kariery, którą dodatkowo utrudnia prowadzone w sprawie incydentu śledztwo. W filmie pojawia się delikatny wątek romantyczny z nieśmiałym Emilem i popularną, pomagającą pchle śpiewaczką w roli głównej. Oryginalna historia z morałem, nieco rodem z Pięknej i Bestii. Poza interesującą fabułą, na uwagę zasługuje wspaniała ścieżka dźwiękowa.

Co może być powodem, dla którego animacja nie podbiła czołówek rankingów? Potwora w Paryżu wyprodukowało małe, francuskie studio, zdecydowanie cieszące się mniejszą sławą niż na przykład Pixar czy Disney. Ze względu na to animacja jest mało znana, przez co trudno jej podbić czołówki rankingów.

5. O dziewczynie skaczącej przez czas


Tutaj różnica nie jest aż tak rażąca jak w przypadku poprzednich animacji, jednak wbrew miejscom jakie zajmuje w większości rankingów, oscylujących w końcówce drugiej dziesiątki, film powinien moim zdaniem znaleźć się co najmniej w top 5 najlepszych anime. Pewnego dnia siedemnastoletnia Makoto zyskuje umiejętność cofania się w czasie. Początkowo wykorzystuje ją lekkomyślnie, ale z czasem przekonuje się, że próby naprawiania swoich dawnych błędów nie zawsze okazują się tak udane jak jej się wydaje. Z czasem sytuacja wymyka się dziewczynie spod kontroli. Główną zaletą animacji jest interesująca akcja z wartościowym przesłaniem, szczegółowymi krajobrazami w tle i odrobiną humoru.

Co może być powodem, dla którego animacja nie podbiła czołówek rankingów? Sporo osób, jakie lubią oglądać animacje, nie przepada za anime. Być może pomijają w swoim repertuarze O dziewczynie skaczącej przez czas, nie spodziewając się że mogłoby przypaść im do gustu? Film wydaje się pozbawiony wielu elementów charakterystycznych dla swojego gatunku, takich jak na przykład fantastyczne bóstwa lub stworzenia, więc z kolei fani typowego anime mogą wyżej cenić inne produkcje.

- tlenka

poniedziałek, 7 września 2015

Fru! (Yellowbird) - recenzja

Dla kogo: dla wszystkich
Kto zrobił: TeamTO
Motyw przewodni: zwierzęta, podróż
Rok produkcji: 2014
W jednym zdaniu: Nie tak źle jak mówią rankingi.


Głównym bohaterem Fru, tak jak wskazuje na to angielski tytuł (Yellowbird), jest żółty, wyjątkowo strachliwy ptak. Osadzona w klimacie przypominającym Zambezię fabuła opowiada o jego przygodach podczas wylotu do Afryki. Mimo że tytuł nie podbił czołówek rankingów, bajka wcale nie okazuje się zła.

Główny bohater nie posiada zbyt wielu skrzydlatych przyjaciół. Najwięcej czasu spędza z biedronką, która towarzyszyła mu już w chwili wyklucia z jajka i próbuje nauczyć go wszystkich umiejętności jakie są niezbędne do podróży na południe. W wyniku pewnego zbiegu okoliczności grupa niebieskich ptaków wędrownych pozostaje bez lidera, który mógłby poprowadzić je do Afryki. Biedronka, mając na celu dobro swojego kompana, w niezbyt odpowiedzialny sposób angażuje go w wyprawę. Żółty ptak przezwycięża strach przed nieznanym i decyduje się stanąć na czele stada. Później okazuje się, że wybór właściwego kierunku lotu wcale nie jest taki łatwy…


Mimo kilku istotnych wad bajka pozytywnie mnie zaskoczyła. Za dowód może posłuży choćby fakt, że przed seansem mając na uwadze znajdowane w sieci oceny filmu, planowałam przerwać oglądanie w połowie i dokończyć później, ale w rzeczywistości nie oderwałam się od ekranu. Mimo pojawiania się wielu motywów znanych już z innych animacji, fabuła potrafi wciągnąć. Szkoda trochę, że zdarzały się niedopracowane sceny, w których twórcy zbyt pobieżnie przeprowadzili widza przez akcję, jakby na siłę próbowali przyspieszyć jej bieg.


Bohaterowie animacji zostali wykreowani dość standardowo. Główny bohater panicznie boi się wszystkiego, włączając w to kontakty społeczne. Jego największą przyjaciółką zostaje córka przywódcy. Podróż rozwesela trójka małych rozrabiaków. Scenarzyści mogli nieco przesadzić z naiwnością stada, które pod tym względem chyba nie ma sobie równych wśród postaci z animacji. Nie licząc spoglądającego na sytuację trzeźwym okiem Karla, wszyscy ślepo podążają za żółtym ptakiem, zupełnie nie zwracając uwagi na krajobraz wokoło.

Największą wadą Fru jest brak wyraźnego morału. Wielu bohaterów nie zachowuje się odpowiedzialnie, a prym w tej dziedzinie wiedzie chyba biedronka. Koniec końców niektórym kłamstwa całkowicie uchodzą płazem. Oczywiście nie twierdzę, że członkowie ptasiego stada nie powinni wybaczyć sobie błędów, jednak trochę zbyt mały nacisk położono na negatywne konsekwencje egoistycznych działań. W kilku pierwszych minutach filmu przywódca niebieskich ptaków ulega pewnemu wypadkowi, którym najwrażliwsze dzieci mogą się przejąć.


Biorąc pod uwagę, że Fru nie jest produkcją żadnego wiodącego studia, strona wizualna wypada naprawdę nieźle. Dużą zasługę należy przypisać zmieniającym się krajobrazom, na tle których szybują skrzydlaci bohaterowie. Kreska cechuje się własnym, wyróżniającym się na tle innych animacji stylem. Od strony muzycznej bywa już gorzej i niekiedy miałam wrażenie, że ścieżka dźwiękowa nie budowała nastroju adekwatnego do akcji na ekranie. Napotkałam na wiele negatywnych opinii o polskim dubbingu i tłumaczeniu, jednak ja oglądałam bajkę w angielskiej wersji językowej, więc trudno mi się do nich ustosunkować. Mogę jedynie zapewnić, że po seansie nie mam podobnych odczuć.

Podsumowując, w animacji widać liczne niedociągnięcia, ale nie są one na tyle rażące by określić ją jako kiepską bajkę. Gdyby nieco inaczej zrealizować podobny scenariusz, Fru mogłoby okazać się nawet ponadprzeciętnym filmem. Polecam obejrzeć, ale bez wygórowanych oczekiwań.

- tlenka


Ocena końcowa: 4-/6

Plusy:
- dość ciekawa fabuła
- kilka śmiesznych momentów
- krajobrazy z lotu ptaka

Minusy:
- niektóre sceny wydają się niedopracowane
- brak wyraźnego morału
- dość standardowi jak na bajkę bohaterowie

Podobne animacje
Zambezia
Kumba



czwartek, 27 sierpnia 2015

Baranek Shaun (Shaun the Sheep) - recenzja

Dla kogo: dla wszystkich
Kto zrobił: Aardman Animations
Motyw przewodni: humor
Rok produkcji: 2015
W jednym zdaniu: Baranek Shaun zabawny jak zawsze.


Brytyjską wytwórnię Aardman znamy z wielkiego ekranu głównie dzięki Uciekającym Kurczakom oraz oskarowej produkcji Wallace i Gromit: Klątwa królika. W tym drugim przypadku przeniesienie bohaterów krótkometrażowych animacji do pełnego metrażu okazało się bardzo dobrym pomysłem, podobnie więc uczyniono z bohaterami chyba najpopularniejszej serii studia traktującej o przygodach baranka Shauna. W dotychczasowych czterech sezonach zmieściło się 120 około siedmiominutowych odcinków, czyniąc serial jednym z bardziej rozpoznawalnych nie tylko wśród młodych widzów ale również tych starszych. Dzieciaki doceniają wygłupy owiec i proste historie zawarte w krótkich odcinkach, dorośli natomiast zawieszą oko na pięknej poklatkowej animacji i nieraz uśmiechną się dzięki pokładom niewymuszonego humoru, który jest charakterystycznym punktem produkcji. 


W tym roku w kinach mieliśmy już jedną produkcję, której bohaterami były postaci na co dzień występujące w serialu. Mowa oczywiście o Pingwinach z Madagaskaru. Tam konwersja okazała się udana i mimo drobnych mankamentów bajkę oglądało się dobrze. W niektórych momentach jednak dało się odczuć lekkie zmęczenie, być może z powodu przyzwyczajenia do krótszego formatu, a może zwyczajnie „zabrakło” scenariusza. Jak w takim razie wygląda przypadek Baranka Shauna? Czy siedmiominutowy odcinek rozwałkowany do prawie półtorej godziny nie zrobił się po prostu cienki? Krótka odpowiedź brzmi: nie. Nieco dłuższa właściwie też i o tym poniżej.

Historia przedstawiona w Baranku Shaunie jest prosta niczym liniał. Zmęczone codziennym życiem owce obmyślają plan, który ma im dać dzień wolnego. Niestety splot wydarzeń i bardzo, bardzo pochyły pagórek sprawiają, że gospodarz, który miał spokojnie drzemać w przyczepie trafia do miasta, gdzie w dodatku traci pamięć. Shaun i jego wełniaści przyjaciele wyruszają więc na wyprawę w celu sprowadzenia poczciwego farmera z powrotem. Do poszukiwań dołącza również pies Bitzer. Ta nieskomplikowana opowieść nie sprawi problemów nawet najmłodszym widzom, jednocześnie generując masę zabawnych i absurdalnych sytuacji. No bo powiedzmy sobie szczerze – nie oglądacie Shauna dla fabularnych zwrotów, czy trzymających w napięciu momentów. Ani Wy, ani tym bardziej Wasze pociechy.


Przypomnę zresztą, lub poinformuję tych, którzy nie znają animowanej serii, że bohaterowie nie wypowiadają ani jednego słowa porozumiewając się całą gamą chrząknięć, stęknięć, mruknięć, kwileń i szerokiego wachlarza gestów. Stosowanie takiej formy komunikacji wśród postaci występujących w pełnometrażowych produkcjach nieodmiennie budzi moje obawy, jednak w Baranku Shaunie udało się to znakomicie. Wyrazista gestykulacja i nieco przerysowane grymasy bohaterów powodują, że ani dzieciaki ani tym bardziej dorośli nie powinni mieć najmniejszych problemów z interpretacją sytuacji. Dodatkowo odpowiednie wyważenie tych „dialogów” sprawia, że nie są one przytłaczające, czy na dłuższą metę po prostu męczące (jak miało to miejsce według mnie np. w Minionkach). Zmierzam do tego, co jest moim zdaniem jedną z największych zalet produkcji studia Aardman, czyli prostoty i wdzięku z jakimi przygotowano animację. Humor jest nienachlany, historia nieprzesadnie skomplikowana, morał czytelny, a postaci przejrzyste z wyraźnie nakreślonymi charakterami. Jednocześnie całość jest niebanalna i nadaje się dla całej rodziny – od najmłodszych do najstarszych widzów.


Kilka słów jeszcze należy powiedzieć na temat strony wizualnej, zwłaszcza jeśli z produkcjami brytyjskiej wytwórni nie mieliście wcześniej do czynienia. Animacja wykonana jest techniką poklatkową – wszystko, co widzicie na ekranie powstało wcześniej jako model, każdy ruch postaci to przesuwanie małej figurki o kilka milimetrów dziesiątki razy. W przypadku serialu pojedynczy animator pracujący na swoim planie jest w stanie średnio przygotować siedem sekund materiału dziennie. Czternastoosobowa ekipa przygotowuje siedmiominutowy odcinek mniej więcej w tydzień. Nie piszę tego, żebyście wzdychali z podziwu nad ciężką pracą rzemieślników pracujących metodą poklatkową. Korzystanie z CGI bynajmniej nie sprowadza się do kilku kliknięć i podziwiania rezultatów. Jednak zastosowanie właśnie takiego stylu pozwala na uzyskanie efektów, do których grafice komputerowej wciąż bardzo daleko. Widać to bardzo w poziomie szczegółowości postaci i otoczenia ale przede wszystkim w fakturach, jakie obserwujemy na ekranie. Brudny chodnik jest naprawdę brudny, w obrusie widzimy każde włókno, a owieczki wręcz emanują miękkością. Jest to niewątpliwie wyróżniająca cecha animacji tego typu i w Baranku Shaunie sprawdza się doskonale.


Bez większego zastanowienia pełnometrażową przygodę baranka Shauna można polecić wszystkim widzom, bez względu na wiek, płeć, czy animacyjne preferencje. Znajdziemy tu wszystko – akcję, humor (dużo humoru), świetną oprawę a wszystko to w niesamowicie uroczym opakowaniu. Nie myślcie też, że moja (i nie tylko) pozytywna opinia wynika z jakiejś mody na poklatkowe, nieme produkcje, która każe traktować je jak wyższą sztukę. Nic z tych rzeczy. Nowy Shaun jest po prostu bardzo, bardzo dobry.

- tlen

Ocena końcowa: 5+/6

Plusy:
-humor
-prosta, ale nie banalna historia
-nadaje się dla widzów w każdym wieku

Podobne animacje
Wallace i Gromit: Klątwa królika
Uciekające kurczaki



czwartek, 20 sierpnia 2015

W głowie się nie mieści (Inside Out) - recenzja

Dla kogo: dla wszystkich
Kto zrobił: Pixar
Motyw przewodni: dorastanie, rodzina
Rok produkcji: 2015
W jednym zdaniu: Powrót Pixara do najwyższej formy.


Czy będąc dziećmi zastanawialiście się co tak naprawdę dzieje się w Waszych głowach? Ciekawą wizję znajdziemy w najnowszej animacji Pixara i Disneya pod tytułem W głowie się nie mieści. Film pozwala spojrzeć w głąb umysłu jedenastoletniej Riley, ukazując jak w nowej sytuacji życiowej ewoluuje psychika bohaterki. Wszystko odbywa się przy pomocy mieszkających tam pięciu emocji, przedstawionych jako małe postaci.

Umysłem Riley zarządzają Radość, Smutek, Gniew, Strach i Odraza. Wszystkie przesiadują w centrum dowodzenia w głowie dziewczynki, kształtując jej osobowość i magazynując wspomnienia w postaci różnokolorowych kul. Wiodącą rolę odgrywa Radość, która ze wszystkich sił usiłuje nie dopuścić Smutku do głosu. Emocjom często trudno się ze sobą porozumieć, a problem potęguje się, gdy dowiadują się o przeprowadzce nastolatki do innego miasta. Na domiar złego zbieg okoliczności sprawia, że Radość i Smutek wydostają się z centrum dowodzenia do innych rejonów mózgu, co potęguje kłopoty Riley z adaptacją do nowego środowiska.


Jednym z największych plusów filmu jest oryginalna fabuła. Wprawdzie koncepcja istnienia małych ludzików wewnątrz ludzkiej głowy pojawiał się już wcześniej na przykład w Było sobie życie, jednak nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek była wykorzystana w taki sposób. Pomysłowe przedstawienie wnętrza mózgu, wyspy osobowości, fabryka snów czy pamięć długotrwała w postaci półek wypełnionych kolorowymi kulami dodają animacji niepowtarzalnego uroku. Zachowania Riley wywołane sprzeczkami emocji są dokładnie takie, jakich należałoby się spodziewać po dorastającej nastolatce, dzięki czemu jej psychika sprawia wrażenie naturalnej. Na tym polu twórcom udało się osiągnąć idealne zgranie między rzeczywistością a fikcją.  Akcja zaciekawi zarówno dorosłych, jak i najmłodszych widzów.


W animacji nie brakuje poczucia humoru. Głównie opiera się ono na sprzeczkach między emocjami i ich odzwierciedleniu w reakcjach dziewczynki na napotykające ją problemy. Dodatkowego smaku nadają momenty, kiedy swoje pięć minut w filmie mają emocje znajdujące się w głowach innych bohaterów, w tym jej rodziców. W zabawne sytuacje, przeplatane także i z melancholijnymi  chwilami, obfituje podróż powrotna Radości i Smutku do centrum dowodzenia, podczas której spotykają między innymi postaci wykreowane w wyobraźni Raili. Równocześnie solidnej porcji rozrywki dostarczają Odraza, Gniew i Strach, bezskutecznie próbując zapanować nad sytuacją. 


Myślę, że po takim opisie nie muszę nawet wspominać o edukacyjnych walorach filmu, wyraźnie w nim zaakcentowanych. Życiową lekcję dostaje nie tylko Riley, ale przede wszystkim pięciu bohaterów w jej głowie. Radość i Smutek sporo się od siebie uczą kiedy wspólnie usiłują naprawiać popełnione błędy i przekonują się o swojej wzajemnej, niedocenianej dotąd wartości. Animacja doskonale ukazuje, jak rozwija się osobowość dziewczynki.

Podsumowując, W głowie się nie mieści to najlepsza jak dotąd obejrzana przeze mnie animacja z bieżącego roku. Znajdziemy tu wszystko, czego potrzeba dobrej bajce: oryginalną historię, ciekawych bohaterów, dopracowaną stronę audiowizualną, poczucie humoru i przesłanie edukacyjne. Polecam jako pozycję obowiązkową. 

- tlenka


Ocena końcowa: 5,5/6

Plusy:
- oryginalna historia
- ciekawi bohaterowie
- idealne i naturalne zgranie pomiędzy decyzjami emocji w głowie Riley a a zachowaniem bohaterki
- mądry morał
- parę zabawnych momentów



niedziela, 16 sierpnia 2015

Minionki (The Minions) - recenzja

Dla kogo: dla nieco starszych widzów
Kto zrobił: Illumination Entertainment
Motyw przewodni: humor
Rok produkcji: 2015
W jednym zdaniu: 90 minut Minionków to chyba za dużo Minionków.


Najnowszy film z udziałem Minionków to prequel Jak ukraść Księżyc i Minionki rozrabiają, prawie niezwiązany fabularnie z dwiema wspomnianymi animacjami. W filmach z 2010 i 2013 roku Minionki pojawiały się jedynie u boku pierwszoplanowej postaci, jednocześnie nie pozostając bez istotnego wpływu na przebieg fabuły. Jak zatem sprawdziły się w roli samodzielnych głównych bohaterów? Nie wydaje mi się, że w pełni wykorzystano tu potencjał drzemiący w tych dobrze znanych i lubianych postaciach, o czym za chwilę.

Film rozpoczyna się kilkoma zabawnymi scenami, w których Minionki poszukując złego pana któremu mogłyby służyć natrafiają na różne postaci znane między innymi z historii, jednak ich niezdarność skutkuje efektem odwrotnym do zamierzonego. W końcu porzucają swój pomysł, ale spokojne życie okazuje się zbyt nudne. Wtedy trójka z nich – Kevin, Bob i Stuart decydują się na odważny krok i dla dobra ogółu wznawiają poszukiwania, wyruszając w podróż po świecie. Dostają się na targi zła, gdzie poznają Skarlet O’Haracz,  cieszącą się mianem największego złoczyńcy swoich czasów. Dalsza część historii rozstrzyga, na ile wybór nowej pani okazał się trafiony.


W sieci natrafiałam na różne opinie o Minionkach – jedni wręcz zachwycali się filmem, podczas gdy inni poprzestawali na wyliczaniu jego wad. Nie określiłabym animacji jako kompletnie tragicznej, ale w większym stopniu identyfikuję się z drugą niż z pierwszą grupą. Po seansie wyszłam z kina rozczarowana – film zdecydowanie nie utrzymał poziomu Jak ukraść Księżyc i Minionki rozrabiają. Nie zaimponował mi ani historią, ani humorem, ani tym bardziej właściwie nieobecnym tu morałem.
Najbardziej zawiodłam się pod względem humoru. Małe, niezdarne stworzenia znane z poprzednich filmów zdecydowanie miały większy potencjał na rozbawienie widza niż można byłoby sądzić po najnowszej produkcji z ich udziałem. Zdarzyło się jedynie kilka momentów, w których szczerze się śmiałam. Choć większość żartów nie jest zbyt wyszukanych, od czasu do czasu zdarzają się perełki - za scenę z Bobem (oglądając łatwo będzie zorientować się o którą mi chodzi) należą się twórcom naprawdę ogromne brawa.


Animacja nie niesie ze sobą prawie żadnego morału, a chyba jedynym pozytywnym przykładem jaki może przekazać najmłodszym jest chęć trzech głównych bohaterów do pomocy swojej społeczności. Poza tym Minionki przez cały film szukają złego pana któremu mogłyby służyć, nie widząc w tym niczego niewłaściwego. W przeciwieństwie do Gru znanego z Jak ukraść Księżyc, Skarlet nigdy nie ma dobrych intencji ani skrupułów. To wszystko sprawia, że Minionki ani nie trafiają w stu procentach w gusta starszych widzów, ani nie są dobrą produkcją dla dzieci.

W filmie pojawia się delikatne nawiązanie do Jak ukraść Księżyc i jest to jedna z nielicznych rzeczy które naprawdę mi się podobały, poza wspomnianą już sceną z Bobem. Pod względem audiowizualnym Minionki nie odstają poziomem od przeciętnych animacji.


Minionki nie są tragicznym filmem, ale na tle poprzednich produkcji z ich udziałem prequel wypada słabo. Jeżeli szukamy dobrego filmu na poprawę humoru, spośród tegorocznych animacji polecam raczej sięgnąć po Pingwiny z Madagaskaru.

- tlenka

Ocena końcowa: 4-/6

Plusy:
- nawiązanie do Jak ukraść Księżyc
- kilka bardzo udanych żartów

Minusy:
- większość żartów mało zabawna
- brak morału
- dla niektórych ciągłe słuchanie głosów Minionków może być denerwujące

Podobne animacje
Jak ukraść Księżyc
Minionki rozrabiają

piątek, 7 sierpnia 2015

Dom (Home) - recenzja

Dla kogo: dla wszystkich
Kto zrobił: Dreamworks
Motyw przewodni: przyjaźń, tolerancja
Rok produkcji: 2015
W jednym zdaniu: Solidny przeciętniak od Dreamworks.


Dom to historia przyjaźni między małą dziewczynką a przybyszem z kosmosu, niezbyt lubianym w swojej społeczności. Temat nie brzmi wyjątkowo zachęcająco, ale bajka ma wiele cech które pozytywnie wyróżniają ją na tle innych, więc z pewnością warto ją obejrzeć.

Na ziemię przylatują boovy - małe stworzenia z przestrzeni kosmicznej, ukrywając się przed swoim wielkim wrogiem. Wysiedlają ludzi na jeden kontynent, a sami zajmują resztę planety. Wyjątkowo niezdarny boov o imieniu Och urządza przyjęcie urodzinowe i przy okazji niechcący sprowadza katastrofę na swój gatunek. Popada w kłopoty i próbując ratować się przed pojmaniem przez swoich pobratymców, spotyka dziewczynkę o imieniu Tip, której cudem udało się przetrwać przesiedlenie. Tip stara się za wszelką cenę odnaleźć swoją mamę, a Och decyduje się jej pomóc.


Dom określiłabym jako bardzo dobrą, choć nie zaliczającą się do wybitnych animację. Mimo standardowego tematu - przyjaźni pomiędzy przedstawicielami różnych ras, bajka przekazuje widzom swoje główne przesłanie w nieprzeciętnej formie. Trudno mi przypomnieć sobie animację, w której relację pomiędzy głównymi bohaterami przedstawiono w podobny sposób (o czym za chwilę).


Najważniejszą zaletą Domu jest chyba jego przesłanie edukacyjne. Końcówka filmu zawiera wyraźnie zaznaczony morał. Dodatkowo bardzo przypadło mi do gustu to, jak rozwijała się znajomość Ocha i Tip. Zazwyczaj w podobnych animacjach dwójka głównych bohaterów prawie od razu darzy się zaufaniem i zostają przyjaciółmi. Tu podobny wątek został poprowadzony wolniej, a Och musi solidnie zapracować na to, by dziewczynka zmieniła swoje nastawienie do niego. Dzięki temu relacja między nimi staje się bardziej realistyczna i nie uczy najmłodszych widzów naiwności.

Film oglądałam z angielskim dubbingiem, gdzie w postać Ocha wcielił się Jim Parsons, znany z roli Sheldona w Teorii Wielkiego Podrywu (głosy Ocha i Sheldona są na tyle podobne, że łatwo byłoby samemu zidentyfikować aktora). Na podstawie trailerów wydaje mi się, że polska wersja językowa nie odstaje poziomem od angielskiej, chociaż natrafiłam na narzekania w niektórych recenzjach.


Jedyna rzecz, która mi się nie podobała to ścieżka dźwiękowa, ale jest to raczej kwestia mojego gustu a nie obiektywna wada. W trakcie seansu napotkamy sporo piosenek Rihanny, które moim zdaniem nie zawsze pasują do klimatu.

Podsumowując, polecam animację każdemu, a zwłaszcza tym najmłodszym. 

- tlenka 


Ocena końcowa: 4+/6

Plusy:
- ciekawy rozwój znajomości między głównymi bohaterami
- walory edukacyjne

Minusy:
- nie każdemu może przypaść do gustu oprawa muzyczna

Podobne animacje:
Lilo i Stich
Stalowy gigant
Mój sąsiad Totoro

wtorek, 28 lipca 2015

When Marnie was there (Omoide no Marnie) - recenzja

Dla kogo: dla trochę bardziej cierpliwych
Kto zrobił: Studio Ghibli
Motyw przewodni: przyjaźń, radzenie sobie z problemami, tajemnica
Rok produkcji: 2015
W jednym zdaniu: Spokojna historia o przyjaźni i zrozumieniu


Według doniesień i plotek całkiem możliwe, że When Marnie Was There jest ostatnim filmem studia Ghibli. Wiele miało zależeć od jego sukcesu komercyjnego, mówi się, że studio nie radzi sobie najlepiej finansowo, że potrzebna jest gruntowna restrukturyzacja. Po kolejnym (tym razem już podobno ostatnim) odejściu na emeryturę Hayao Miazakiego Japończycy ogłosili tymczasowe wstrzymanie produkcji. Sytuacja nie wygląda więc najlepiej, ale w świecie kinematografii wszystko jest możliwe. Jeśli jednak historia wytwórni spod znaku Totoro miałaby się zakończyć po trzydziestu latach i dwudziestu filmach, gdzie w tym bogatym dorobku plasuje się dzieło Hiromasy Yonebayashiego? Czy jest to najlepsza produkcja studia? Najbardziej poważna? Najładniejsza? Na te i inne pytania spróbuję odpowiedzieć w poniższym tekście.


Zacznijmy zatem od strony fabularnej. Anna jest chorowitą dwunastolatką mieszkającą w Sapporo ze swoimi przybranymi rodzicami. Dziewczynka ma dość poważną astmę, przez którą niezbyt dobrze dogaduje się z rówieśnikami. Pewnego dnia po ataku choroby rodzice postanawiają wysłać Annę do swoich krewnych na wieś, gdzie czyste powietrze ma ulżyć młodej bohaterce. Niedługo po przybyciu dziewczynka odkrywa, że jest w dziwny sposób zafascynowana starą, zaniedbaną posiadłością, zbudowaną w europejskim stylu. W końcu wybiera się zbadać opuszczony budynek, lecz zostaje uwięziona przez przypływ. Gdy wreszcie dzięki pomocy małomównego rybaka udaje jej się wydostać, dostrzega, że pomieszczenia w domu są oświetlone, a sama posesja wygląda na wyremontowaną i zamieszkaną. Wkrótce Anna spotyka energiczną blondwłosą dziewczynkę o intrygująco brzmiącym imieniu… Trzeba przyznać, że ten opis bardziej pasowałby do horroru, niż animacji skierowanej przecież również do młodych widzów. Nie ma się jednak czego bać – nutka tajemnicy sprawnie prowadzi nas w głąb opowieści i chociaż początek pod względem fabularnym jest dość powolny, to później historia naprawdę wciąga i trzyma w napięciu. Im dalej w film tym więcej pojawia się pytań i tym bardziej jesteśmy ciekawi rozwiązania akcji. Zresztą w filmach Ghibli nawet, kiedy nic się nie dzieje, to zwykle i tak bardzo dobrze się je ogląda, co jest oczywiście zasługą niezmiennie wysokiego poziomu pozostałych elementów. Nie inaczej jest w Omoide no Marnie.


Główny ciężar opowieści spoczął na barkach dwóch bohaterek – Anny i oczywiście tytułowej Marnie. Anna nie od razu wzbudziła moją sympatię lecz w trakcie opowieści przekonałem się do niej, głównie dzięki jej autentyczności. Poza tym to jej oczami spoglądamy na świat i to z nią odkrywamy tajemnice nadmorskiej posiadłości. Marnie jest w pewnym stopniu przeciwieństwem Anny – radosna, otwarta, towarzyska. Dziewczyny szybko znajdują nić porozumienia, mimo iż pozornie niewiele je łączy. Ich nieco dziwna relacja wraz z tajemnicą Marnie jest główną osią fabuły i mimo jak zwykle oszczędnego nakreślenia postaci obserwujemy ją z zainteresowaniem. Mamy do czynienia z typowym dla Ghibli sposobem opowiadania – brak tutaj wprowadzenia, przedstawienia postaci, czy nadmiernego rozwijania pobocznych wątków. Cała historia jest jak zdjęcie w albumie, krótki kawałek filmu czy pojedyncze wspomnienie – po prostu przez jakiś czas podążamy za Anną, obserwujemy wydarzenia z jej życia, widzimy i słyszymy to co ona, bez wszechwiedzącego narratora i informacji spoza kadru. Buduje to wrażenie autentyczności i pewnej swojskości obrazu, nie wiemy co znajduje się w głowie głównej bohaterki, reżyser zamiast opowiadać nam dokładnie co się dzieje, pokazuje jedynie poszczególne sceny i zostawia nas z własnymi przemyśleniami. Przyznam, że osobiście jestem zwolennikiem takiego rozwiązania i to nie tylko w animacjach, lecz właściwie również w każdym innym medium. Tak czy inaczej, jeśli lubicie styl znany z bardziej obyczajowych produkcji japońskich animatorów na pewno się nie zawiedziecie.


Jeśli odstawimy na bok elementy fantastyczne takie jak bóstwa czy magiczne stworzenia, Omoide no Marnie jawi się jako flagowy przykład produkcji studia Ghibli. Mamy ciekawską bohaterkę, która trafia do wiejskiej, sielankowej okolicy. Mamy sympatycznych, wyrozumiałych bohaterów drugoplanowych. Nutka tajemnicy? Jest. Spokojna narracja? Jak najbardziej. Nienatrętny morał? Oczywiście. Odrobina nostalgii? Obowiązkowo. Wszystkie składniki gulaszu na swoim miejscu, jednak znów podane w innym sosie i z innymi przyprawami smakują znajomo a jednak wyjątkowo. Myślę zresztą, że fanów japońskiej animacji do seansu nie muszę przekonywać. A co jeśli nie podobały Wam się poprzednie filmy tokijskiego studia? Cóż, jest szansa, że Marnie jednak Was oczaruje. Wydestylowana z „dziwacznych” elementów stanowi dobrą propozycję na początek przygody z dorobkiem studia. Z drugiej strony dla zagorzałych fanów Spirited Away może być trochę zbyt normalnie i zwyczajnie nudno, zwłaszcza na początku.

O stronie audiowizualnej nie muszę chyba wiele pisać, prawda? Kunszt animatorów jest niezmienny jak wschodzące słońce. Wieloletnie doświadczenie widać w każdym kadrze, cieniu i ruchu postaci. Warto zwrócić szczególną uwagę na malownicze sceny z udziałem nadmorskiej posiadłości, zwłaszcza w zmieniających się porach dnia. Rysownicy po raz kolejny bezbłędnie oddają urokliwy nastrój wiejskiej miejscowości budując wspaniały klimat. Na polu technicznym dostajemy dokładnie to, czego od Ghibli oczekujemy – perfekcję. Nie sterylną, wykalkulowaną, lecz pełną talentu i polotu. Magiczną.


Jak w takim razie wypadła by Marnie, gdyby okazało się, że rzeczywiście zostanie ostatnim filmem studia? To bez znaczenia. Mogłaby być równie dobrze pierwszym, piątym, czy setnym. Jest to kolejna piękna i poruszająca opowieść w oszczędnych słowach przekazująca ważne i prawdziwe lekcje. O tym, że nie wszystko jest takie, jak wygląda na pierwszy rzut oka. O tym, że łatwo kogoś zranić i bardzo trudno takie rany, własne lub cudze wyleczyć. Wreszcie o tym, że nie da się żyć bez innych. Każdy znajdzie tu morał dla siebie – w końcu jak każdy film Ghibli, Omoide no Marnie traktuje przede wszystkim o ludziach.

- tlen

Ocena końcowa: 5+/6

Plusy:
- klimat
- oprawa
- intrygująca historia
- mądra i emocjonalna opowieść

Minusy:
- dla niektórych nieco nudny początek

Podobne animacje
Szept serca
Makowe wzgórze