niedziela, 29 marca 2015

Księga życia (Book of life) - recenzja

Dla kogo: dla odrobinę starszych (lub strachoodpornych)
Kto zrobił: Reel FX Creative Studios
Motyw przewodni: miłość, przyjaźń, podążanie własną drogą
Rok produkcji: 2014
W jednym zdaniu: Opowieść o prawdzie starej jak świat w klimatach rodem z Meksyku.


Jeśli pierwsze co rzuca Wam się w oczy podczas czytania tekstu to obrazki, prawdopodobnie zauważyliście, że Księga życia jest wyjątkowa jeśli chodzi o stronę wizualną. Oglądając zwiastun właśnie nietypowa kreska przykuła moją uwagę. Jako że oglądam większość animacji, które trafiają do naszych kin , wiedziałem, że czegoś takiego nie mogę przegapić, choćby tylko ze względu na oryginalną grafikę. Zanim jednak przejdę do zachwytów nad oprawą, zatrzymajmy się na chwilę nad treścią Księgi życia.

Historia zaczyna się w dzień zmarłych. W małym miasteczku San Angel w Meksyku jesteśmy świadkami zakładu dwóch bóstw. La Muerte, władczyni Krainy Pamięci i Xibalba, który rządzi Krainą Zapomnianych obserwują trójkę dzieci – Manolo, Joaquína i Marię, których przyszłość staje się przedmiotem zakładu. La Muerte twierdzi, że to Manolo zostanie kiedyś mężem Marii, zaś Xibalba obstaje za Joaquínem. Stawka jest niebagatelna – zwycięzca już na zawsze będzie władał Krainą Pamięci. Od tej pory poznajemy losy trójki głównych bohaterów najpierw w dzieciństwie, a później już jako dojrzałych ludzi.


Fabuła wydaje się prosta i w zasadzie taka jest – jej główną osią jest miłosny trójkąt pomiędzy Manolo, Marią i Joaquínem. Jednak poza głównym wątkiem obserwujemy jeszcze inne problemy bohaterów – wybieranie własnej drogi w życiu, czy konflikt pokoleń. Nie są to tematy szczególnie wyjątkowe w świecie animacji, jednak dobrze przemyślany scenariusz sprawia, że śledzimy historię z zaciekawieniem. Przyznam nawet, że dałem się raz złapać na zwrot fabularny, co chyba nie często zdarza się dorosłemu człowiekowi oglądającemu bajkę. Księgę życia wyróżnia także baśniowy charakter opowieści, który jest potęgowany przez sposób prowadzenia narracji – całą historię opowiada nam w muzeum tajemnicza pani przewodnik. Wszystko razem sprawia, że czynnik „dawno, dawno temu” jest wyraźnie odczuwalny.

Właściwie jedyny, ale dość poważny, zarzut jaki mogę postawić scenariuszowi to nie najlepsze tempo prowadzenia fabuły. Prolog, choć ważny, zajmuje zbyt dużą część opowieści. Oglądając Księgę miałem wrażenie, że jej zakończenie nadeszło zbyt szybko, tak jakby scenarzysta po napisaniu (bardzo dobrego zresztą) początku zorientował się, że zostało mu już tylko kilkadziesiąt wolnych stron. Skutkiem tego bohaterowie nie rozwijają do końca skrzydeł - po prostu zostają wrzuceni w wir wydarzeń i nie widzimy w nich (zwłaszcza w Manolo) większej przemiany. Dodatkowo moje odczucia spowodował niefortunnie zmontowany zwiastun, który pokazuje sceny z drugiej połowy bajki, więc tym bardziej oczekiwałem szerszego rozwinięcia niektórych wątków. Oczywiście jest też inna możliwość – animacja jest tak dobra, że po prostu nie chciałem, aby się kończyła.


Kontynuując myśl z pierwszego akapitu zatrzymajmy się na chwilę nad oprawą graficzną. Gdybym miał porównać ją do czegoś, co już oglądaliście, to chyba najbliżej leżą dzieła Tima Burtona lub Sekret księgi z Kells. Mamy więc nieco groteskowe projekty postaci i miejsc (no dobra czasami są totalnie odjechane) oraz interesujący sposób operowania kształtami i kadrami. Prawdziwe szaleństwo zaczyna się jednak, gdy dane jest nam obejrzeć krainę zmarłych. Bogactwo szczegółów jest niesamowite, tła wyglądają fantastycznie i wspaniale wpasowują się w klimat szalonego Meksyku. Czasami aż miałem ochotę zatrzymać seans i po prostu przyglądać się kadrom. Wystarczy zresztą, że spojrzycie na rozrzucone po niniejszej recenzji obrazki a zrozumiecie o czym mówię.

Ścieżkę dźwiękową zwykle zaliczam jako dobrą, jeśli równie dobrze słucha się jej nie tylko w kinie podczas seansu ale także później, nie mając filmu przed oczami. Rzadko zdarza mi się, żebym po seansie pamiętał więcej niż dwa czy trzy utwory, zwłaszcza gdy ścieżka składa się głównie z instrumentalnych kompozycji. Tutaj jednak jest inaczej – mamy całą masę fajnych, trochę musicalowych piosenek, które szybko wpadają w ucho i oprócz budowania klimatu są po prostu dobrymi kawałkami. Oczywiście wszystko jest utrzymane w latynoskim klimacie, więc fanom dźwięków gitary klasycznej tym bardziej polecam Księgę. Dodatkowo znajdziemy tu kilka ciekawie zaaranżowanych coverów takich artystów jak Ennio Morricone, Radiohead czy Elvis Presley.


Podsumowując już, chciałem jeszcze zwrócić uwagę, że Księga życia może nie nadawać się dla najmłodszych ze względu na poruszaną tematykę, czy też dziwaczne i czasami nieco straszne postaci. Myślę, że nie umieściłbym jej na jednej półce z na przykład Gnijącą panną młodą ale Kubuś Puchatek to zdecydowanie nie jest. Czy warto zatem wybrać się na seans? Zdecydowanie. [Edit: A raczej zdecydowanie byłoby warto, gdyby dystrybutor nie postanowił wycofać Księgi z kin. Cóż, półroczne opóźnienie nie rokowało dobrze, ale w tym sposobem nie obejrzymy na wielkim ekranie jednej z najlepszych animacji ubiegłego roku. Szkoda.]  Gdyby opowieść miała trochę lepsze tempo i pozwoliła na rozwój bohaterów mielibyśmy rewelację. Biorąc pod uwagę wszystkie te wady można jednak wciąż powiedzieć, że Księga życia jest bardzo, bardzo dobra.

- tlen

Ocena końcowa: 5+/6

Plusy:
- oprawa!
- muzyka
- klimat
- ciekawa fabuła

Minusy:
- kiepskie tempo scenariusza

Podobne animacje:
Gnijąca panna młoda
Herkules


niedziela, 22 marca 2015

Szept serca (Mimi o sumaseba) - recenzja

Dla kogo: dla nieco dojrzalszych/wrażliwszych widzów, najmłodsi mogą się trochę nudzić
Kto zrobił: Studio Ghibli (Yoshifumi Kondō)
Motyw przewodni: przyjaźń, miłość, dorastanie, dążenie do spełniania marzeń
Rok produkcji: 1995
W jednym zdaniu: Spokojna i mądra opowieść o pierwszych ważnych życiowych decyzjach.


Na początek mała uwaga – recenzja zawiera niewielkie spojlery – pozwoliłem sobie na nie, bo uważam, że fabuła nie gra tu pierwszoplanowej roli (oczywiście jest ważna, ale nie jest centralnym punktem produkcji i jej częściowa znajomość nie psuje odbioru filmu). Jeśli jednak nie chcecie mieć najmniejszego pojęcia co się wydarzy, to radzę ominąć trzeci akapit (nie licząc tego). Ostrzegałem.

Szept serca to jedna z nieco mniej znanych produkcji Studia Ghibli. Zwykle nie jest wymieniana jednym tchem z takimi dziełami jak Księżniczka Mononoke, Ruchomy zamek Hauru, Spirited Away, czy Mój sąsiad Totoro. Brakuje też w niej pewnej wspólnej cechy, którą posiadają wyżej wymienione tytuły i która jest dla nich bardzo ważna – jest to obecność elementów fantastycznych. Jak zatem Japończycy radzą sobie z bardziej realistycznymi historiami? Cóż, nie jest to pierwsze podejście studia do takiej tematyki – mimo premiery w 1995 roku, Szept serca jest czwartym (jeśli liczyć wyprodukowany dla telewizji Szum morza) filmem mniej więcej obyczajowym. Reżyserem został Yoshifumi Kondō, który miał być jednym z czołowych twórców obok Takahaty i Miyazakiego, lecz choroba i przedwczesna śmierć sprawiła, że jego jedynym dziełem jest film, o którym właśnie czytacie.


Fabuła opowiada losy czternastoletniej Shizuku, która kończy właśnie gimnazjum (czy raczej jego japoński odpowiednik). Bohaterka jest zapalonym molem książkowym i całe dnie spędza na czytaniu, marząc o tym, że pewnego dnia sama zostanie autorką. Wertując kolejne tomy w bibliotece zauważa, że na wielu kartach widnieje to samo nazwisko - Seiji Amasawa. Rozmyślając o tajemniczym chłopaku nie podejrzewa, że w rzeczywistości jest nim dokuczliwy młodzieniec, którego miała już okazję kilka razy spotkać. Historia, wydawałoby się, jakich wiele i właściwie jest to prawda. Nie doświadczymy tutaj zbyt wielu zwrotów akcji, narracja jest raczej spokojna, jak przystało zresztą na obyczaj. Siła opowieści tkwi w bohaterach i ich wzajemnych stosunkach. Nie chodzi tutaj wyłącznie o główną dwójkę – Shizuku i Seijiego – ale również o bardzo dobrze nakreślonych bohaterów drugoplanowych. Nie pełnią oni jedynie jednej, określonej roli – nie znajdziemy tutaj zabawnego towarzysza, mądrego mentora czy jakiegokolwiek innego archetypu kreskówkowej postaci. Rodzice Shizuku oraz jej przyjaciółka Yuko nie goszczą właściwie zbyt długo na ekranach, ale ich relacje z główną bohaterką pozwalają lepiej zrozumieć jej sytuację i problemy, jakie stawia przed nią życie. Kondō nie mówi wprost co tkwi w jej głowie, lecz podsuwając kolejne sceny pozwala nam lepiej poznać dziewczynkę, dzięki czemu kreacja świata w Szepcie serca jest bardzo wiarygodna. Ta dbałość o wszystkie, nawet najmniejsze trybiki pojawia się w wielu, również tych fantastycznych, produkcjach studia Ghibli i jest jednym z głównych czynników budujących wyjątkowy klimat dzieł Japończyków.


Głównym wątkiem Szeptu serca jest rozwijająca się znajomość dwójki głównych bohaterów. Nie uświadczymy tu jednak typowego romansu, gdzie ona jest piękna, a on pełen wdzięku wjeżdża na białym rumaku. Historia jest przedstawiona bardzo dojrzale i pokazuje jak wzajemna znajomość, która przeradza się w przyjaźń wpływa na ludzkie charaktery i zachowanie. W wielu animacjach ten aspekt jest spłycany, czy nawet całkowicie pomijany – miłość jest wartością samą w sobie, nie niesie ze sobą nic więcej. Tutaj sytuacja jest odwrotna – Shizuku zmienia się za sprawą Seijiego. Na początku jest nieco zazdrosna o jego umiejętności, by później odnaleźć w nich motywację do pracy nad sobą. Morał opowieści, choć prosty, jest niebanalny i wynika ze wszystkich zdarzeń, wyborów i problemów z jakimi mierzy się dziewczynka. Jednocześnie główne przesłanie jest bardzo prawdziwe – podążanie za głosem serca to jedyna droga, lecz nieraz bardzo trudna, zwłaszcza gdy tym głosem jest zaledwie szept. Równie wartościową lekcją jest konkluzja, że decyzje, które podejmujemy w młodym wieku są często ważniejsze, niż te późniejsze, gdyż to one mają największy wpływ na nasz charakter.


Od strony graficznej pierwszy i ostatni film Kondō prezentuje się dobrze. Nie ma tu jeszcze super płynnej animacji, która później została znakiem rozpoznawczym produkcji opatrzonych wizerunkiem Totoro, jednak całość jest konsekwentnie rysowana z dużą dbałością o szczegóły. Na specjalną uwagę zasługują tła, które są bardzo dokładne, co budzi podziw zwłaszcza w miejskich sceneriach i pełnych detali wnętrzach. Ciekawym zabieg zastosowano w ścieżce dźwiękowej. Oprócz partii instrumentalnych możemy usłyszeć kilka razy utwór „Country Roads”, który został wpleciony w fabułę (Shizuku podjęła się próby przetłumaczenia piosenki) – bardzo fajne rozwiązanie.

Pozornie niewiele się tu dzieje, ale Szept serca to bardzo mądra opowieść o relacji między dwójką młodych ludzi. O tym, że marzenia nie spełniają się od tak, lecz trzeba poświęcić im wiele czasu i pracy. Jednocześnie całość utrzymana jest w dość lekkim tonie z charakterystyczną dla studia nutką nostalgii. Prosta, ale piękna historia.

-tlen


Ocena końcowa: 5/6

Plusy:
- mądra treść
- ładna oprawa graficzna i dźwiękowa
- wspaniały klimat

Minusy:
- ze względu na spokojną narrację niekoniecznie spodoba się najmłodszym

Podobne animacje:
Szum morza
Powrót do marzeń
Zrywa się wiatr

piątek, 13 marca 2015

The tale of the Princess Kaguya (Kaguya-hime no Monogatari)

Dla kogo: dla wszystkich a zwłaszcza dla fanów Ghibli lub miłośników nieszablonowych produkcji
Kto zrobił: Studio Ghibli (Isao Takahata)
Motyw przewodni: baśń, dorastanie, korzystanie z danego nam czasu
Rok produkcji: 2013
W jednym zdaniu: Piękna, mądra i magiczna opowieść, czyli studio Ghibli w najwyższej formie.


Studio Ghibli. Te dwa słowa dla wielu z nas są wystarczającą gwarancją jakości. Jednocześnie dzieła japońskich animatorów są jednym z mniej kontrowersyjnych tematów w kinie – większość widzów ocenia je pozytywnie, nawet jeśli nie szczególnie przypadną im do gustu (zabijcie nas ale nam na przykład nie podobała się Księżniczka Mononoke), nie sposób przejść obojętnie obok bezbłędnego rysunku i niezwykłego klimatu tych produkcji.

Nietrudno zatem się domyślić, że na Kaguyahime no monogatari czekaliśmy z zaciekawieniem. Po obejrzeniu zwiastuna pierwsze co rzuciło nam się w oczy to oczywiście nietypowa oprawa wizualna. Tak szczerze to na początku trochę się obawiałem, czy taka kreska nie będzie mnie po prostu nieco irytować albo rozpraszać, jednak szybko wsiąkłem w klimat opowieści i muszę stwierdzić, że był to strzał w dziesiątkę. Ręcznie rysowane kadry są niesamowicie dopracowane a nakładane akwarelą kolory tworzą piękne, pastelowe barwy. Oprócz zapewniania wyjątkowych doznań estetycznych taki zabieg świetnie pasuje do baśniowej treści i buduje niepowtarzalny klimat kojarzący się z ilustrowanymi książkami, które być może znacie z dzieciństwa.


Fabuła Kaguyahime jest oparta na japońskiej legendzie o zbieraczu bambusu. Ów zbieracz, człowiek w sędziwym już wieku, mieszkał w ubogiej chatce wraz ze swoją żoną nie doczekawszy się potomstwa. Ich życie zmieniło się w dniu, kiedy starzec znalazł w łodydze bambusa niemowlę. Małżeństwo postanowiło samodzielnie wychować dziewczynkę, która nienaturalnie szybko zaczęła dorastać, wkrótce zmieniając się w bardzo piękną, młodą kobietę. Pragnąc zapewnić jej godne księżniczki życie, zbieracz postanowił przeprowadzić się do okazałej posiadłości w stolicy, w czym pomogło również znalezione w bambusie złoto.

Szczegóły baśni zmieniają się w różnych jej wersjach, a adaptacja Takahaty również odrobinę odbiega od oryginału (z tego co udało mi się wyczytać) jednak główna oś historii pozostaje niezmieniona. Wspominam o tym, aby jeszcze raz zwrócić Waszą uwagę na to jak pieczołowicie dopasowano formę do treści animacji. Sama opowieść jest nieskomplikowana, jednak losy księżniczki potrafią przykuć naszą uwagę do ekranu. Zwykle w takich baśniowych produkcjach na pierwszym planie jest klimat czy przedstawienie świata, a sama fabuła prezentowana jest ogólnikowo lub znajduje się gdzieś w tle. Dla mnie było to więc nieco zaskakujące ale historia księżniczki była wciągająca i po prostu dobrze się ją oglądało, co chyba w dużym stopniu zawdzięczamy owianej tajemnicą postaci głównej bohaterki.


Pozostali bohaterowie, jak na baśń przystało są dość czarno-biali, lecz w trakcie rozwoju fabuły widać w nich (a zwłaszcza w księżniczce) pewną przemianę. W konsekwencji tego morał przekazywany przez The tale of princess Kaguya jest nienachalny – nie doznajemy na końcu olśnienia, czy katharsis, nie ma niezwykłego zwrotu fabuły, który zmieni nasze postrzeganie postaci, czy wykreowanego w animacji świata. Spokojne tempo narracji skłania do własnych przemyśleń w trakcie seansu i po nim. Nic  nie dostajemy na tacy – nie ma głównego złego, który zostaje ukarany na koniec i chyba nie zepsuję Wam seansu, jeśli powiem, że nie ma także księcia na białym rumaku, z którym tytułowa bohaterka odjeżdża ku zachodzącemu słońcu. Z tego, między innymi, powodu możecie uznać, że Kaguyahime nie do końca nadaje się dla dzieci, co jest poniekąd prawdą. Jednak nieco starsi lub bardziej wrażliwi odbiorcy będą mogli sami coś odkryć, a taka nauka zostaje z nami o wiele dłużej niż prosty morał wpychany nam w twarz.

Z zadowoleniem przyznaję, że studio Ghibli znów popisało się nieszablonową i jednocześnie bardzo przyjemną w odbiorze produkcją. Jeśli uważacie, że w internecie panuje przesadny „hype” na produkcje Japończyków i że wszyscy recenzenci mają obowiązek obsypywać górami złota każde nowe dzieło opatrzone symbolem Totoro, to polecam Wam zmierzyć się z Kaguyahime i samodzielnie sprawdzić kondycję animatorów z dalekiego wschodu. Dla mnie historia księżniczki to przykład świetnej harmonii pomiędzy treścią I formą. Pozostaje tylko zachwycać się faktem, że oba te elementy po raz kolejny stoją na tak wysokim poziomie.

- tlen


Ocena końcowa: 5,5/6

Plusy:
- wspaniała i nietypowa kreska
- magiczny, baśniowy klimat
- niebanalnie przekazany morał

Minusy:
- ze względu na oryginalność nie każdemu może przypaść do gustu
- niekoniecznie spodoba się najmłodszym

środa, 4 marca 2015

Pocahontas II: Podróż do Nowego Świata (Journey to a New World)


Dla kogo: raczej nie dla dzieci
Kto zrobił: Disney
Motyw przewodni: miłość, podróż w nieznane miejsce
Rok produkcji: 1998
W jednym zdaniu: Bajka, która nic mądrego za sobą nie niesie...


Przed obejrzeniem Pocahontas II znałam już od znajomych kilka opinii na temat filmu, z których żadna nie była pochlebna. Postanowiłam więc zweryfikować ich słuszność, co niestety potwierdza, że obejrzenie bajki pozostawia pewien niesmak. Wprawdzie fabuła nie nudzi a rysunek jest ładny, ale ocenę zaniża sposób postępowania głównych bohaterów i brak przesłania moralnego, o czym za chwilę.

Podobnie jak w przypadku pierwszej części, fabuła jest luźno oparta na faktach, chociaż w rzeczywistości kolejność wydarzeń była nieco inna. Akcja przenosi się z amerykańskiej puszczy do Londynu. Pocahontas, jako jedyna przedstawicielka wioski znająca obyczaje białych, wyrusza do Wielkiej Brytanii na negocjacje aby powstrzymać wojnę. W podróży towarzyszy jej między innymi Brytyjczyk John Rolfe, w którym wkrótce zakochuje się z wzajemnością. Nagłe pojawienie się dawnego ukochanego Johna Smitha, którego do tej pory uważano za zmarłego, zmusza indiańską księżniczkę do dokonania wyboru…


Zaraz, zaraz, czy aby na pewno mówimy o bajce dla dzieci? Nie każda realna historia nadaje się do tego, by zrobić z niej animację dla najmłodszych, nawet jeśli jest ciekawa. Moim zdaniem popełniono tutaj spory nietakt- fabuła Pocahontas II pasowałaby bardziej na film niż bajkę. Bo czego tak naprawdę miałaby uczyć? Na koniec widzimy, że tytułowa bohaterka nie przejmuje się zbytnio zaistniałą sytuacją, a co najgorsze zachowanie obu panów rywalizujących o jej względy pozostawia wiele do życzenia. Cała sprawa z trójkątem miłosnym nie jest rozwiązywana w dojrzały sposób i z obu stron pada wiele niezbyt uprzejmych słów.

Sama fabuła jest mimo wszystko na tyle interesująca, że nie nudziłam się w trakcie oglądania. Pomijając ten jeden negatywny aspekt film niczym się nie wyróżnia. Strona audiowizualna, czy kreacja postaci nie zachwycają, ale też nie dają podstaw do krytyki, choć wydaje mi się że stoją na nieco gorszym poziomie niż w przeciętnych kontynuacjach najbardziej znanych bajek Disney'a. Dodatkowo w podróży towarzyszy Pocahontas indiański wojownik, który wnosi do animacji odrobinę humoru.


Komu zatem mogłabym polecić Pocahontas II? Na pewno nie posadziłabym przed ekranem najmłodszych, bo uważam że przedstawiona historia sprawia, że animacja nie niesie za sobą żadnych pozytywnych przesłań,  a wręcz przeciwnie. Za to w ramach ciekawostki mogą ją obejrzeć takie „stare konie” jak ja. Jednak jeśli mile wspominają z dzieciństwa pierwszą część opowieści to po zakończonym seansie mogą uznać kontynuację za zepsucie dobrej bajki.

- tlenka

Ocena końcowa: 3+/6

Plusy:
- ładny rysunek
- kilka zabawnych scen

Minusy:
- temat zupełnie nieadekwatny do potencjalnych odbiorców
- kiepskie przesłanie moralne

Podobne animacje:
Pocahontas
5 centymetrów na sekundę