czwartek, 27 sierpnia 2015

Baranek Shaun (Shaun the Sheep) - recenzja

Dla kogo: dla wszystkich
Kto zrobił: Aardman Animations
Motyw przewodni: humor
Rok produkcji: 2015
W jednym zdaniu: Baranek Shaun zabawny jak zawsze.


Brytyjską wytwórnię Aardman znamy z wielkiego ekranu głównie dzięki Uciekającym Kurczakom oraz oskarowej produkcji Wallace i Gromit: Klątwa królika. W tym drugim przypadku przeniesienie bohaterów krótkometrażowych animacji do pełnego metrażu okazało się bardzo dobrym pomysłem, podobnie więc uczyniono z bohaterami chyba najpopularniejszej serii studia traktującej o przygodach baranka Shauna. W dotychczasowych czterech sezonach zmieściło się 120 około siedmiominutowych odcinków, czyniąc serial jednym z bardziej rozpoznawalnych nie tylko wśród młodych widzów ale również tych starszych. Dzieciaki doceniają wygłupy owiec i proste historie zawarte w krótkich odcinkach, dorośli natomiast zawieszą oko na pięknej poklatkowej animacji i nieraz uśmiechną się dzięki pokładom niewymuszonego humoru, który jest charakterystycznym punktem produkcji. 


W tym roku w kinach mieliśmy już jedną produkcję, której bohaterami były postaci na co dzień występujące w serialu. Mowa oczywiście o Pingwinach z Madagaskaru. Tam konwersja okazała się udana i mimo drobnych mankamentów bajkę oglądało się dobrze. W niektórych momentach jednak dało się odczuć lekkie zmęczenie, być może z powodu przyzwyczajenia do krótszego formatu, a może zwyczajnie „zabrakło” scenariusza. Jak w takim razie wygląda przypadek Baranka Shauna? Czy siedmiominutowy odcinek rozwałkowany do prawie półtorej godziny nie zrobił się po prostu cienki? Krótka odpowiedź brzmi: nie. Nieco dłuższa właściwie też i o tym poniżej.

Historia przedstawiona w Baranku Shaunie jest prosta niczym liniał. Zmęczone codziennym życiem owce obmyślają plan, który ma im dać dzień wolnego. Niestety splot wydarzeń i bardzo, bardzo pochyły pagórek sprawiają, że gospodarz, który miał spokojnie drzemać w przyczepie trafia do miasta, gdzie w dodatku traci pamięć. Shaun i jego wełniaści przyjaciele wyruszają więc na wyprawę w celu sprowadzenia poczciwego farmera z powrotem. Do poszukiwań dołącza również pies Bitzer. Ta nieskomplikowana opowieść nie sprawi problemów nawet najmłodszym widzom, jednocześnie generując masę zabawnych i absurdalnych sytuacji. No bo powiedzmy sobie szczerze – nie oglądacie Shauna dla fabularnych zwrotów, czy trzymających w napięciu momentów. Ani Wy, ani tym bardziej Wasze pociechy.


Przypomnę zresztą, lub poinformuję tych, którzy nie znają animowanej serii, że bohaterowie nie wypowiadają ani jednego słowa porozumiewając się całą gamą chrząknięć, stęknięć, mruknięć, kwileń i szerokiego wachlarza gestów. Stosowanie takiej formy komunikacji wśród postaci występujących w pełnometrażowych produkcjach nieodmiennie budzi moje obawy, jednak w Baranku Shaunie udało się to znakomicie. Wyrazista gestykulacja i nieco przerysowane grymasy bohaterów powodują, że ani dzieciaki ani tym bardziej dorośli nie powinni mieć najmniejszych problemów z interpretacją sytuacji. Dodatkowo odpowiednie wyważenie tych „dialogów” sprawia, że nie są one przytłaczające, czy na dłuższą metę po prostu męczące (jak miało to miejsce według mnie np. w Minionkach). Zmierzam do tego, co jest moim zdaniem jedną z największych zalet produkcji studia Aardman, czyli prostoty i wdzięku z jakimi przygotowano animację. Humor jest nienachlany, historia nieprzesadnie skomplikowana, morał czytelny, a postaci przejrzyste z wyraźnie nakreślonymi charakterami. Jednocześnie całość jest niebanalna i nadaje się dla całej rodziny – od najmłodszych do najstarszych widzów.


Kilka słów jeszcze należy powiedzieć na temat strony wizualnej, zwłaszcza jeśli z produkcjami brytyjskiej wytwórni nie mieliście wcześniej do czynienia. Animacja wykonana jest techniką poklatkową – wszystko, co widzicie na ekranie powstało wcześniej jako model, każdy ruch postaci to przesuwanie małej figurki o kilka milimetrów dziesiątki razy. W przypadku serialu pojedynczy animator pracujący na swoim planie jest w stanie średnio przygotować siedem sekund materiału dziennie. Czternastoosobowa ekipa przygotowuje siedmiominutowy odcinek mniej więcej w tydzień. Nie piszę tego, żebyście wzdychali z podziwu nad ciężką pracą rzemieślników pracujących metodą poklatkową. Korzystanie z CGI bynajmniej nie sprowadza się do kilku kliknięć i podziwiania rezultatów. Jednak zastosowanie właśnie takiego stylu pozwala na uzyskanie efektów, do których grafice komputerowej wciąż bardzo daleko. Widać to bardzo w poziomie szczegółowości postaci i otoczenia ale przede wszystkim w fakturach, jakie obserwujemy na ekranie. Brudny chodnik jest naprawdę brudny, w obrusie widzimy każde włókno, a owieczki wręcz emanują miękkością. Jest to niewątpliwie wyróżniająca cecha animacji tego typu i w Baranku Shaunie sprawdza się doskonale.


Bez większego zastanowienia pełnometrażową przygodę baranka Shauna można polecić wszystkim widzom, bez względu na wiek, płeć, czy animacyjne preferencje. Znajdziemy tu wszystko – akcję, humor (dużo humoru), świetną oprawę a wszystko to w niesamowicie uroczym opakowaniu. Nie myślcie też, że moja (i nie tylko) pozytywna opinia wynika z jakiejś mody na poklatkowe, nieme produkcje, która każe traktować je jak wyższą sztukę. Nic z tych rzeczy. Nowy Shaun jest po prostu bardzo, bardzo dobry.

- tlen

Ocena końcowa: 5+/6

Plusy:
-humor
-prosta, ale nie banalna historia
-nadaje się dla widzów w każdym wieku

Podobne animacje
Wallace i Gromit: Klątwa królika
Uciekające kurczaki



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz